piątek, 29 stycznia 2010

Legenda na nowo

Wszyscy znają historię króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu, królowej Ginewry romansującej z Lancelotem- rycerzem wszechczasów, czarownika Merlina i poszukiwań Świętego Graala.

Pisarz, który z powszechnie znanej legendy czyni treść swojej powieści ma dwa wyjścia: albo opowiedzieć ją przewrotnie, „odkrywając” przed czytelnikami okoliczności wydarzeń i tworząc fikcyjnych bohaterów, albo opowiedzieć ją po prostu śmiesznie. Najlepiej połączyć obie techniki, jak zrobił Thomas Berger.

Jego „Artur Rex” to groteskowa opowieść, w której kronikarski ton narratora i powaga w relacjonowaniu wydarzeń zostały zestawione z bardzo niewyszukanymi w treści wypowiedziami bohaterów: „- Nie mów o tym, czego nie rozumiesz, stara – odparł pan Hektor, który miał siedemdziesiąt pięć lat, a jego żona osiemnaście, ale w ten właśnie sposób zwracano się do żon w sielankowej Walii.”

Ironicznie potraktowani zostali władcy i duchowni, bezlitośnie odarci z całej powagi, w którą stroił ich romans rycerski. Berger opisał ich jako pijaków, rozpustników, oszustów i okrutników. Nie oszczędził także głównych bohaterów legendy arturiańskiej: Artur jest gapowaty, Ginerwa pryszczata, czary Merlina nie działają na kobiety, a Lancelot na skutek „miękkiego życia” staje się impotentem.

Utrzymanie pięćsetstronicowej powieści na równym poziomie nie jest rzeczą łatwą. Nie udało się to niestety Bergerowi, ok. trzechsetnej strony najwyraźniej stracił rozpęd i polot. I pozostałe dwieście stron to tylko sprawnie opowiedziana legenda rycerska. Bohaterowie starzeją się, a nad idyllicznym królestwem Brytanii gromadzą się czarne chmury, po kątach czai się zdrada i nienawiść. I pewnie też dlatego przestaje być śmiesznie.

Thomas Berger, Artur Rex, Zysk i s-ka 2001

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Romans królowej

John Updike, przedstawiając w swej powieści wydarzenia poprzedzające akcję „Hamleta”, skupił się na losach występnej pary kochanków – Gertrudy, matki Hamleta i Klaudiusza, jej szwagra.

Jednak główną bohaterką książki jest duńska królowa. Czytelnik ogląda średniowieczną rzeczywistość jej oczami, widzi świat przez pryzmat jej uczuć, obaw i niepokojów.

Historia rozpoczyna się w chwili, gdy Gertruda poddając się woli ojca wychodzi za Horwendila – wzór rycerza, który jest cenionych wojownikiem, poważanym kandydatem na króla. Skupiony na władzy, na jej rozszerzaniu i umacnianiu, Horwendil był całkowicie obcy wrażliwej żonie. Gertruda była przez całe życie u boku króla rozpaczliwie samotna.
Uwięziona w murach zamku jedynie z okna widywała szeroki świat. Jedyny syn oddalał się od niej coraz badziej. Niegdyś żywa, inteligentna dziewczyna gnuśniała pośród nudnego życia, na które była skazana. I wtedy, gdy minęła jej pierwsza młodość, gdy właściwie niczego już się nie spodziewała, zastygła w codzienności, z dalekiego świata, zza horyzontu widzianego z okien Elsynoru nadszedł mężczyzna, który ja rozumiał, który cieszył się jej towarzystwem, który ją pokochał. Czy mogła pozostać mu obojętną?

Mistrzostwo powieści Updike’a polega na tym, że średniowieczna historia, opowiedziana językiem stylizowanym na średniowieczny, opowiada także o ludziach współczesnych, opowiada o naszych uczuciach, lękach, namiętnościach. Powieści nie czyta się jak legendy, jak historii ludzi dawno nieżyjących – ma się nieodparte wrażenie, że to historyczny kostium, w który pisarz odział nasze życie.

Po lekturze „Gertrudy i Klaudiusza” „Hamleta” czyta się już zupełnie inaczej.

John Updike, Gertruda i Klaudiusz, Prószyński i S-ka 2001

Kim jest nudziara?

Ma trzydzieści lat, zasady, humanistyczne wykształcenie i poczucie humoru. Nosi wyłącznie czarne ciuchy. Ma dwie stuknięte przyjaciółki, które raz po raz wplątują ją w jakieś tarapaty.

Właśnie wyleciała z pracy na uczelni, bo dała w twarz dziekanowi, który ją podrywał w sposób niewybredny i jednoznaczny. Nie mając wyboru zaczyna pracę jako polonistka w liceum, chociaż boi się panicznie, bo z pedagogiki miała na studiach jedynie wyżebraną tróję.

Nie ma szczęścia do facetów. Jej przyjaciółki dawno się rozwiodły, a ona nie złapała jeszcze męża. Ale wszystko wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości jej życie się zmieni. Czy pomoże jej w tym nowy, starannie opracowany image? Jak poradzi sobie z klasą, na której bardziej doświadczeni nauczyciele połamali zęby? Czy przydatna okaże się księga wróżb, wahadełko kupione za ostatnie pieniądze i uważna lektura horoskopów? I skąd taki niespodziewany urodzaj na amantów?

Kto chce poznać miłą trzydziestolatkę i jej perypetie życiowe, osadzone w szkolno-towarzyskiej, do głębi polskiej rzeczywistości na pewno z przyjemnością sięgnie po książkę Moniki Szwai. Zabawna to lektura, trochę refleksyjna, dobrze napisana i na pewno nie nudna, chociaż akcja rozwija się w przewidywalnym kierunku. Zahacza o ważne sprawy: mówi o wzajemnym szacunku nauczycieli do uczniów i uczniów do nauczycieli, o problemach współczesnej szkoły, o nieuleczalnych chorobach, które nie oszczędzają najbliższych, o pogoni za bogactwem, o budzeniu pasji w młodych ludziach, o dobrych i złych wyborach. Narratorka – „nudziara” – bardzo jasno zaznacza swój punkt widzenia: żadnego wyścigu szczurów, żadnych chorych ambicji, zwyczajne, uczciwe życie, miłość, przyjaźń - to ma dla niej największą wartość.

Szkoda, ze „Jestem nudziarą” nie ukazała się wcześniej. Teraz występuje tylko jako jedna z wielu określanych wspólnym mianem „polskiej Bridget Jones”. Nie lubię tej etykietki, bo przykleja się ją wszystkim książkom jak leci, jeśli tylko bohaterka jest młodą, samotną kobietą próbującą ułożyć sobie życie. Jest to bardzo wygodny termin, pozwalający sklasyfikować daną powieść często ze szkodą dla niej – po pierwsze to określenie niesie w sobie zarzut wtórności wobec angielskiego pierwowzoru, od którego tak naprawdę ciężko odejść, bo Fielding wykreowała swoją bohaterkę na obraz i podobieństwo wszystkich kobiet świata, stąd jej oszałamiająca popularność i setki naśladowców. Autorka „Nudziary” poszła trochę po tej linii, bo niektórzy jej bohaterowie są żywcem przeniesieni z „Dziennika” (zwariowane przyjaciółki i tajemniczy, sprawiający wrażenie sztywniaka amant). Po drugie hasło „polska Brigdet” zniechęca - jeśli ktoś przeczytał już trzy albo cztery powieści o pannie X, która ma kłopoty z nadwagą i mniej lub bardziej rozpaczliwie szuka męża, by go w końcu znaleźć - to raczej nie sięgnie po kolejną taką samą. Chyba, że wybitnie lubi, albo jest nieustannie spragniony happy endów. A nie ma co ukrywać, że właśnie do takiego czytelnika (czytelniczki) są adresowane te książki: lekkie, łatwe, przyjemne w odbiorze opowiastki, które szybko się czyta i jeszcze szybciej o nich zapomina.

Seria Prószynskiego, w której ukazała się „Jestem nudziarą” obejmuje książki dobre i książki marne. Powieść Moniki Szwai na szczęście należy do tych dobrych – godziny poświęcone na jej lekturę nie uważam za czas bezpowrotnie stracony, ale na pewno nie wrócę do niej po latach.

Monika Szwaja, Jestem nudziarą, Prószyński 2003

Dojrzewanie w czyśćcu

Historia jak z romansu: śliczna, młodziutka Włoszka zakochała się bez reszty w niebieskookim blondynie, polskim żołnierzu. Ona śniła o nim, on łamanym włoskim wyznał jej miłość pod kasztanem.

Piętnastolatka z prowincjonalnego miasteczka, zaczytana w romansach, z radością przyjęła jego oświadczyny, i z niecierpliwością czekała na wyjazd do dalekiej Polski, która wcale nie wydawała się taka daleka. Dziewczynka, której małżeństwo jawiło się jako idylla z romansów, nie miała pojęcia o prowadzeniu domu, o zarabianiu na życie – chodziła do szkoły, jej obowiązkiem było uczyć się i godnie zachowywać, to wszystko. W czasie jej narzeczeństwa matka przygotowywała ślubną wyprawę, zamiast wdrożyć córkę w obowiązki żony i pani domu.

Niewiele wiedziano o przyszłym mężu Rosanny, bo i skąd było czerpać te informacje w zniszczonej wojną Europie. Musiało wystarczyć to, co sam o sobie opowiedział: pochodzi z zamożnej rodziny, nieco zubożałej w czasie wojny, mają willę w podwarszawskim Legionowie, a on sam jest mechanikiem samochodowym, więc jego żonę czeka dostatnie życie. To wszystko okazało się to nieprawdą, o czym Rosanna przekonała się już niedługo. Wywieziona do kraju, który był niewyobrażalnie zniszczony, zamieszkała na wsi, gdzie nie było nawet prądu, z teściową na każdym kroku okazującą dziewczynie nienawiść. To był dopiero początek upokorzeń, które spotkały Włoszkę na polskiej ziemi.

Wstrząsający jest opis stalinowskiej Polski widzianej oczyma obcokrajowca. Głód, nędza, absurd i cenzura. Oględne listy do rodziny, pokreślone ręką cenzora, żmudne starania o zdobycie czegoś do jedzenia czy do ubrania, bezsensowne plany produkcyjne nieprzystające do potrzeb społeczeństwa. I pijaństwo Polaków, odrażający nałóg własnego męża, który szybko przestał być czułym, romantycznym młodzieńcem. W tych ekstremalnych warunkach nieporadne dziecko szybko wydoroślało. Rosanna dostała twardą szkołę życia, ale jak pisze we wspomnieniach – niczego nie żałuje.

Bardzo ciepło wspomina Polaków, z którymi zetknął ją los. Z wyjątkiem bliskich swego męża, o których pisze z goryczą, spotkała dobrych, opiekuńczych ludzi. Swoją książkę napisała dla rodaków-Włochów, którym stara się przybliżyć nasz kraj i naszą historię, opisuje zatem to, czego sama dowiedziała się na temat Polski. Dzieli się swoją wiedzą i swoimi odczuciami, opisuje swoje pierwsze polskie Boże Narodzenie, tak piękne i pełne uroku, jakiego nie przeżyła ani wcześniej ani potem.

Interesujące i cenne świadectwo życia w pierwszej dekadzie stalinowskiej Polski.

Rosanna Tocchetto Lewandowska, Obywatelka dwóch światów, Twój Styl 2002

Król naturszczyków

Jan Himilsbach od początku był postacią nietuzinkową: w jego metryce jako data urodzin figuruje nieistniejący w kalendarzu dzień 31 listopada 1931. Ponoć była to wina nietrzeźwej kancelistki parafialnej, jednak analiza grafologiczna przeprowadzona całe lata później dowiodła, że dziewczyna była absolutnie trzeźwa podczas wykonywania obowiązków służbowych i koncepcja upadła.

Ta analiza i ta książka to owoc pracy wybitnego himilsbachologa Stanisława Manturzewskiego, z pasją wyławiającego z oceanu domysłów i niedopowiedzeń fakty o życiu Jana Himilsbacha. To on właśnie wpadł na pomysł genialny i szalony: napisać zaginioną autobiografię Himilsbacha. Istniała bowiem powieść zatytułowana „Zatopione skały”, która opowiadała o ciężkim życiu na Ziemiach Odzyskanych i była daleka od wzorców literatury socrealistycznej. Zapewne dlatego nigdy nie została wydana, jedyne ślady, które po niej pozostały to recenzja wydawnicza i kwit na zaliczkę, którą pobrał Himilsbach w PIW-ie. Marzeniem Manturzewskiego jest odtworzenie tej powieści. Żyje przecież wielu tych, którzy znali Janka, trzeba ich „tylko” odszukać i nakłonić do zwierzeń. Mrówcza praca dla pasjonata.

Himilsbach zadebiutował na ekranie w „Rejsie” Piwowskiego. Oficjalnie to właśnie Piwowski odkrył Himilsbacha-aktora, chociaż ten upierał się przy zupełnie innej wersji, a mianowicie twierdził, że to on posłał Piwowskiego na studia reżyserskie. Od czasów „Rejsu” Himilsbach wystąpił w lwiej części produkcji polskiej kinematografii lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Były to przeważnie króciutkie, kilkudziesięciosekundowe epizody, w których niezmiennie grał zapijaczonego faceta.

Himilsbach wcześniej został pisarzem niż aktorem. Akcja jego opowiadań rozgrywa się wśród biedoty i lumpenproletariatu, w latach przedwojennych, wojennych i w Polsce Ludowej – w środowisku znanym mu bardzo dobrze, bo w takim się wychował. Są to kapitalne, wierne i prawdziwe sceny obyczajowe, z żywymi ludźmi, nie papierowymi postaciami. Dzięki doskonałej narracji stworzył tak niezapomniane obrazy, jak pogrzeb badylarza-samobójcy w opowiadaniu „Działka rosyjskiego Boga”. Na pogrzeb bogatego człowieka zjeżdżają się krewni i znajomi, dla których jest to okazja do zaprezentowania swojego majątku: w opisie postaci widać fantastyczną dbałość o szczegóły, doskonały zmysł obserwacji. Pomimo upału kobiety wystąpiły w futrach i z kilogramami biżuterii, wyglądającej prostacko na zniszczonych ciężką pracą rękach i odmrożonych uszach, podobnie jak eleganckie pantofelki na szpilce na czerwonych i popękanych stopach. To opowiadanie to majstersztyk narracji: czytając widziałam drzewo nad świeżo wykopanym grobem, pryzmę gliniastej ziemi i grzęznące w niej obcasy butów żałośnie wystrojonych żałobników.

Równie świetne, gorzkie w wymowie jest inne opowiadanie cmentarne: „Partanina”. Dwaj kamieniarze na prośbę przewodniczącego miejscowej rady narodowej poprawiają nagrobek Piotra Wysockiego – przywódcy Powstania Listopadowego. Robią to w tajemnicy, a na czas remontu grobowca szczątki bohatera ukrywają pod stertą śmieci.

Prozę Himilsbacha śmiało można porównać z pisarstwem Hłaski, którego Jan podziwiał z wzajemnością. Hłasko był młodym geniuszem, nie mógł nie imponować. Himilsbach był doświadczony przez życie, głód i śmierć, spędził parę lat w poprawczaku, siedział w więzieniu. To z kolei imponowało wychuchanemu Markowi, ślicznemu synkowi swojej mamy. Tropienie ich wzajemnej fascynacji w tym, co każdy z nich napisał, jest kolejnym interesującym wątkiem dla himilsbachologa - tropiciela. Kto czuje się na siłach?

Jan Himilsbach, Zatopione skały i inne monidła, Etiuda 2002

niedziela, 24 stycznia 2010

Mąż, który spadł z nieba

Kiedy ma się 25 lat i marne szanse na zamążpójście z uwagi na kompletny brak kandydata do ręki, mężczyzna spadający na dach rodzinnego domu jest bezdyskusyjnym darem od świętego Jerzego.

Zofia tak twardo obstawała przy tej wersji, aż rodzina ustąpiła, bardzo niechętnie co prawda, i zgodziła się na pobyt i leczenie pod swoim dachem niemieckiego pilota. Na skutek awarii samolotu musiał lądować w przypadkowym miejscu i padło akurat na dom, w którym Zofia powoli godziła się z myślą, że przyjdzie jej umrzeć dziewicą. Pilota przygarnięto pod dach, a jego samolot zatopiono w przykościelnym bagnie, które – jak się potem okazało - nie tylko ten jeden raz miało oddać przysługę rodzinie.

Daru św. Jerzego nie można było zlekceważyć i zostawić samemu sobie. Pilota, ledwie stanął na nogi dręczyła myśl o zatopionej w bagnie maszynie, więc Zofia asystowała mu podczas męczących i zupełnie bezsensownych prób odkopania jej. Prusak kopał, a ona spokojnie szyła, haftowała i dziergała na szydełku swoją ślubną wyprawę. W Boże Ciało roku 1917 pilot podniósł oczy znad łopaty i przyjrzał się po raz pierwszy brunetce, która wydała mu się bardzo interesującą kobietą. Od tamtej pory obserwował ją coraz częściej i coraz intensywniej, aż nadszedł moment, w którym przekopywanie anielińskiego bagna stało się wyłącznie pretekstem do oglądania Zofii.

I tak właśnie Jürgen został protoplastą rodu Pruskich.

„Extra vergine” Agnieszki Stefańskiej to interesująca, dowcipna saga rodzinna, gdzie teraźniejszość splata się z przeszłością, a pogmatwane losy bohaterów wiążą się ściśle z dziejami Polski: jedna wojna przyniosła Zofii męża, druga o mały włos by go zabrała, jej syn ożenił się z oddaną Partii i rozkochaną w Stalinie towarzyszką, jedna córka wdała się w burzliwy i tragiczny romans z żydowskim pianistą, druga związała się z rosyjskim szpiegiem, a wnuczka była internowana w czasie stanu wojennego.

Agnieszka Stefańska napisała swoją książkę lekkim piórem, dobrze się ją czyta, aczkolwiek nie sposób się pozbyć wrażenia, że trochę za dużo tu cudownych rozwiązań. Czytelnik wręcz potyka się o deus ex machina: kiedy bohater robi się niewygodny - umiera jak na zawołanie, kiedy trzeba wprowadzić na scenę kogoś nowego - wyskakuje jak diabeł z pudełka. Książka trochę trzeszczy na łączeniach wczoraj-dziś, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że współczesność autorka wcisnęła trochę na siłę do gawędy o dziejach rodzinnych. Losy rodu Pruskich sprzed lat wydają się dużo prawdziwsze od tego, co spotyka współczesną nam Julię. Ale nie ma co szukać dziury w całym: "Extra vergine" to bardzo przyzwoite czytadło.

Agnieszka Stefańska, Extra vergine, Świat Książki 2003

Getto łódzkie dzień po dniu

"Dziennik z łódzkiego getta" to kolejne świadectwo Holokaustu. Jest ich wiele a każde inne, ponieważ różni byli ich autorzy.

"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" Romy Ligockiej to opowieść o Zagładzie widzianej oczyma bezradnego dziecka, zagubionego w świecie, w którym dotychczas pachnąca fiołkami mama wraca wieczorem zmęczona i czuć od niej lizol, silne ręce porywają babcię i spychają ją ze schodów, a jej samej nie wolno wyjść na podwórko do innych dzieci. "Moja cząstka życia Ity Dimant" to historia młodej dziewczyny, która przeżyła wojnę dzięki aryjskiej urodzie, a swoją opowieść spisała w Niemczech, na robotach przymusowych. Mieszkała najpierw w getcie warszawskim, gdzie bardzo angażowała się w pracę z dziećmi, a potem w getcie w Częstochowie, gdzie współpracowała z żydowskim podziemiem, przygotowującym powstanie. "Pianista" to z kolei opowieść artysty, zmuszonego do życia z dala od swojej największej miłości – muzyki. Największa troska Szpilmana, która bije z kart jego pamiętnika, to obawa, by nie złamać ręki. Bo wtedy nie mógłby już grać.

"Dziennik z łódzkiego getta" to zupełnie inne świadectwo. Jego autor to ojciec rodziny, zatroskany o los żony i córki, a jednocześnie wielki społecznik. Był człowiekiem wykształconym, inżynierem agronomii, doktorat zrobił na słynnej niemieckiej politechnice w Charlottenburgu. W getcie stworzył Oddział Ogrodniczo - Plantacyjny, zajmujący się dzierżawą ogrodów i działek pod uprawę, a także skupił wokół siebie grupę młodzieży, pragnącej uczyć się pracy na roli. Ten skromny człowiek traktował swoje zapiski jako dokument, który przybliży potomnym straszne czasy, w których przyszło żyć ich przodkom. Gdy na łódzkim cmentarzu wykopano już doły, w których miały spocząć ciała rozstrzelanych Żydów, tej garstki, która pozostała w mieście, a na dziedziniec zajechały ciężarówki po ostatnich ukrywających się, Jakub Poznański pisał: „Gdyby trafili do naszej kryjówki, pozostawię w lochu te zeszyty – może będzie to ostatni po nas ślad…”

Jego zapiski w trzynastu zeszytach to notatki o przyznawanych racjach żywnościowych, wiadomości z frontu, informacje na temat codziennego życia w getcie. Wiele miejsca poświęca fatalnemu zarządzaniu gettem przez gminę żydowską. Jedną z takich bulwersujących spraw była historia z kozami, które prezes gminy sprowadził do getta, i wbrew sugestiom Poznańskiego, by rozdać je rodzinom, umieścił wszystkie w zimnych, wilgotnych stajniach. Kozy zachorowały i zdechły, nie przynosząc nikomu pożytku. Sam bardzo sprawiedliwy, Poznański oburzony był nierównym podziałem talonów na dodatkowe racje żywnościowe, przydzielanych przez konkurujących ze sobą o popularność wśród gawiedzi magnatów. Rozgrywki personalne, wzajemne animozje, niegospodarność na wyższych szczeblach władzy – to wszystko dodatkowo zatruwało życie szarych mieszkańców getta, wiecznie głodnych i zmuszonych do mieszkania w fatalnych warunkach. Jedzenie miało największą wagę, było najcenniejszym dobrem i środkiem płatniczym: szewc za naprawę butów zażądał 2 kg buraków.

Ostatnie pięć miesięcy wojny autor Dziennika spędził z rodziną w różnych kryjówkach, ostatnie dni ukrywali się w wilgotnym lochu wraz z innymi ocalałymi współwyznawcami. Poznański rzadko wspomina o sobie, kiedy opisuje codzienne starania o byt podkreśla zasługi innych – „nasze panie zdobyły jedzenie… ugotowały obiad…”. I czasem pojawia się w tych zapiskach zdanie wzruszające, ciepłe, osobiste: „Córka moja dziś zrobiła babkę z żytniej mąki i cukru. Była wyśmienita. Bardzo mi smakowała”.

Ostatnie z opublikowanych zapisków Jakuba Poznańskiego (z trzynastu zeszytów ocalało tylko sześć) to zapiski z marca i czerwca 1945 roku, gorzkie refleksje na temat antysemityzmu Polaków: „Ogół społeczeństwa widzi w nich [Żydach] konkurentów (…) Antysemityzm został tak zakorzeniony w krew społeczeństwa, że i ta mała garstka, dziś nędzarzy, która tylko chce zarobić na swoje utrzymanie – przeszkadza”.

Niektórym przeszkadza do dziś.

Jakub Poznański, Dziennik z łódzkiego getta, Dom Wydawniczy Bellona 2002

sobota, 23 stycznia 2010

Żąda być, kocha jeść - czyli rozprawa z Kinder Niespodzianką

Ta mała książeczka wydana przez PWN jest bogata w treści i niebiedna w formie. Wściekle żółta obwoluta sugeruje jej pochodzenie: to ta sama rodzina, co słowniki PWN wydane w tym samym roku. Ilustrowana jest rysunkami, które z założenia miały być zabawne. Nie wszystkim to się udało.

Treść właściwą stanowią – jak stoi w tytule – porady językowe prof. Bralczyka. Wybitny ten językoznawca, który brał udział w redagowaniu Konstytucji RP, prowadził przez cztery lata w TV Polonia program „Mówi się”. W czasach amerykanizacji naszego życia i naszego języka zaskakująco dużo ludzi chce poprawnie mówić po polsku. To oni dzwonili i pisali do profesora, z ich pytań i odpowiedzi eksperta powstała ta książeczka. Sporą grupę zainteresowanych stanowią rodacy rozrzuceni po świecie. My w starym kraju umiemy przecież mówić w języku ojczystym! Zwłaszcza pod budką z piwem... A może się czepiam? W końcu TV Polonia to telewizja adresowana właśnie do Polonii.

Książeczka podzielona na kilkanaście rozdziałów omawia takie zagadnienia, jak choćby kobiecość w języku: pani Ciepły czy pani Ciepła? Czy tytuł lekturowej powieści Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy” jest poprawny, czy może powinno być „na pustyni”? A dlaczego „Noce i dnie”, a nie dni?

Profesor cierpliwie wyjaśnia wątpliwości: pierwszy lutego, a nie pierwszy luty, dwa i pół raza, nie dwa i pół razy. Rozprawia się z Kinder Niespodzianką, t-shirtami i innymi gadżetami. Wyjaśnia łatwo, prosto i przystępnie. I profesor Bralczyk, choć profesor, nie udaje omnibusa: sam często sięga do słownika. Co i Państwu polecam, miast pisania do językoznawcy. No ale gdyby widzowie TV Polonia zastosowali się do mojej niewątpliwie złotej rady, nie byłoby tej książeczki. Na szczęście słowniki niezbyt często goszczą w naszych domach. W końcu tylko skrzywieni zawodowo poloniści wydają świąteczne bony na zakup słownika poprawnej polszczyzny.

Jerzy Bralczyk, Mówi się, PWN 2001

Blondynka nadal w dżungli

Beata Pawlikowska od lat nie zmienia celu swoich wypraw: wciąż jest nim amazońska dżungla, którą przemierza wszerz i wzdłuż.

Swoje wyprawy opisała w „Blondynce w dżungli”, uhonorowanej Nagrodą Bursztynowego Słowika. Jest pierwszą kobietą, której przypadło to wyróżnienie. „Blondynka wśród łowców tęczy” to kolejny zbiór gawęd o Amazonii.

W tej książce są historie niezwykłe: o poszukiwaczach złota i o tym, jak blondynka o mały włos nie została jedną z nich. O gościnnych Indianach i rytualnym napoju masato z przeżutego manioku, którym blondynka upiła się w noc wigilijną. O tym, jak barszcz w proszku uratował jej życie (to chyba ukłon w stronę sponsora wydania – firmy Winiary). O rozmowie z duchem dziadka-szamana, mieszkającym w telefonie satelitarnym. O podróży brazylijskim autobusem i niespodziewanym odkryciu mitycznego El Dorado. I o blondynie w dżungli, czyli o podróżniku-amatorze, który przeżył tylko dlatego, że dżungla się nad nim zlitowała.

Są tu piękne fotografie ludzi, roślin i zwierząt. W Amazonii można spotkać rośliny tak egzotyczne jak helikonia, tajemniczy kwiat dżungli, który dorasta do metra długości i wygląda jak czerwone ptasie dzioby nawleczone na zielone sznury. Można natknąć się na zwierzęta tak niesłychane jak kapibara, największy gryzoń świata, który dorasta do 1,5 metra długości i 50 kg wagi, świetnie pływa i bywa zaczarowany. Swoich magicznych właściwości nie traci nawet wtedy, gdy zostanie zjedzony! Pawlikowska fotografowała Indian przy pracy i w czasie uroczystości, wojowników w pełnym rynsztunku i kobiety z dziećmi na plecach, misami na głowach i koszami w rękach.

Pawlikowska pisze o dżungli i o Indianach to samo, co w swojej poprzedniej książce. Dżungla jest niebezpieczna, dżungla żyje, dżungla może zabić, kiedy nie przestrzega się jej reguł. Dżungla to nie trasa spacerowa w Pieninach: tu każdy krok może okazać się ostatnim, każda kąpiel w nieznanej wodzie może zakończyć się stratą ręki czy nogi (w najlepszym wypadku). A Indianie to ludzie, którzy zawsze mają dużo czasu, nigdy się nie spieszą, na umówione spotkanie przybywają spóźnieni nawet tydzień, i nie widzą w tym żadnego problemu. Nie mierzą czasu naszą miarą, dla nich wybija umówiona godzina wtedy, kiedy docierają na miejsce. Każda odległość to dla nich „kilka godzin”, co często oznacza kilka dni. Nie dotrze się do celu wyprawy dzisiaj, to uda się go osiągnąć jutro albo nawet pojutrze. Świat się nie zawali.

Świetnym pomysłem jest bananowa książka kucharska, zamieszczona na końcu „Blondynki wśród łowców tęczy”. Przepisy na bananowe dania ozdobione zostały przez autorkę zabawnymi rysunkami, przedstawiającymi różne wcielenia tego owocu: Banan 007, Banan Aladyna, Banan dwugarbny, Banan z La Manchy. Przepisy są na potrawy słodkie i słone, szybkie i pracochłonne, wszystkie nad wyraz apetyczne. Już mnie korci, żeby któryś wypróbować! :)

Beata Pawlikowska, Blondynka wśród łowców tęczy, Rosner & Wspólnicy, Warszawa 2002

Sypiając z wrogiem

Aleksander Kwaśniewski podaje żonie do łóżka owsiankę, a obok talerza kładzie kwiatka. Artur Żmijewski był cały zielony, kiedy towarzyszył żonie przy narodzinach pierwszego dziecka.

Elżbieta Dzikowska poderwała Tony’ego Halika w Meksyku. Małgorzata Niemen pierwszy raz zatańczyła z Czesławem w „Remoncie”. Kiedy Lech Wałęsa chodził na wywiadówki, ludzie z SB wchodzili za nim do klasy i siadali w ostatnich ławkach. Jerzy Stuhr poznał swoja żonę w przedszkolu. Małgorzata Foremniak zrzędzi z wdziękiem. Maryla Rodowicz pierwszy raz całowała się z Andrzejem Dużyńskim na wiadukcie, lekceważąc zakaz zatrzymywania się. Kamil Sipowicz za namową Kory kupił koszulę w rumianki. Edward Kłosiński opowiada o fenomenie czerwonego paska swojej żony Krystyny Jandy. Andrzej Mleczko nie wiesza na ścianach swojego mieszkania własnych rysunków. Henryka Bochniarz uwiodła Henryka w sekretariacie SGPiS-u, przed Bożym Narodzeniem.

Wiele takich i podobnych szczegółów na temat wspólnego życia par znanych ze świata polityki, biznesu i sztuki można znaleźć w książce Barbary Henkel „Bezpieczne związki”. To cykl wywiadów z serii „Partnerzy”, które ukazywały się na łamach „Pani”. Autorka nazywa je historiami miłosnymi wziętymi z życia – jej rozmówcy opowiadają o swoich pierwszych spotkaniach, o tym jak docierali się przez lata wspólnego życia, w jaki sposób dorabiali się tego co mają i pracowali na to, kim są. Wszyscy są zgodni co do jednego: bywało różnie, ale było warto. Mówią o sobie nawzajem bardzo ciepło i serdecznie, podkreślają szacunek dla wyborów, pracy i stylu życia współmałżonka. Nieliczni mogą sie pochwalić takim bilansem pożycia jak Kwaśniewscy: jedna awantura, kiedy Jolanta obcięła włosy bez porozumienia z mężem i jeden rozbity talerz, kiedy zdenerwowała go debata sejmowa. Inni bywają bardziej impulsywni, jak Kora, która potrafi nagle wyjść z domu, wsiąść w samochód i bez słowa wyjechać do Krakowa.

Według ekstremistów małżeństwo to jedyna wojna, podczas której sypiasz z wrogiem. Dla jednych ideałem jest związek oparty na przeciwieństwach, dla innych na doskonałej wspólnocie upodobań, zainteresowań, charakterów. Najważniejsze jest to, aby znaleźć własny model wspólnej drogi. Bohaterom książki Barbary Henkel to się udało.

Barbara Henkel, Bezpieczne związki, Nowy Świat 2003

Poznaj świat według Clarksona

Jeremy Clarkson wywołuje skrajne emocje: albo budzi żywiołową niechęć albo ogromną sympatię jako “swój chłop”.

Telewidzom znany jest z programu motoryzacyjnego Top Gear, w którym testuje samochody i nie uznaje przy tym kompromisów: albo jakiś model go zachwyca, albo zostaje bezlitośnie wyśmiany i zniszczony na końcu programu. Taki okrutny los spotkał m.in. poloneza, rozbitego o drugiego poloneza przy użyciu dźwigów.

Clarkson pisze felietony do "Sunday Times'a" i "The Sun". Nakładem wydawnictwa Insignis ukazuje się kolejny wybór tekstów tego kontrowersyjnego dziennikarza, który nie ma litości dla absurdów rzeczywistości. Prezentuje sądy i opinie dalekie od nurtu politycznej poprawności, głosi szokujące teorie i nie ukrywa swoich antypatii. Przekrój tematyczny jego tekstów jest dowodem błyskotliwości autora i doskonałego zmysłu obserwacji naszego świata. Od Clarksona obrywają wszyscy po kolei: angielskie przyjęcia, austriaccy celnicy, inspektorzy BHP, belgijskie hotele, hotelowe restauracje serwujące byle co za gigantyczne kwoty, Tony Blair, Unia Europejska. Czytelnicy dowiadują się, że z powodu lisa Clarkson zastrzelił Davida Beckhama, a także poznają unikatową teorię “Jak jedne majtki mogą służyć przez 4 dni”.

Jeremy Clarkson prezentuje zdroworozsądkowe podejście do życia właściwe przeciętnemu człowiekowi. Denerwuje go to samo, co każdego z nas. Piętnuje i obnaża, czasem irytuje, ale najczęściej jednak śmieszy i zachęca do refleksji. Zaskakuje trafnością sądów i świeżością spojrzenia, urzeka błyskotliwością i bawi do łez tych, którym bliskie jest angielskie poczucie humoru.

Jeremy Clarkson, I jeszcze jedno... Świat według Clarksona 2, Wydawnictwo Insignis, Kraków 2007

Pierwszy detektyw Rzeczpospolitej

Kacper Ryx, student medycyny na przesławnej krakowskiej Alma Mater, miał smykałkę do rozwiązywania zagadek o charakterze kryminalnym i ze względu na swoje zasługi dla znamienitych osobistości zdobył królewski przywilej na wykonywanie nieznanej dotąd profesji inwestygatora.

Ale wszystko zaczęło się nieco wcześniej: od wywołania ducha ukochanej żony ostatniego z Jagiellonów, Barbary Radziwiłłówny. Odpowiedzialny za to alchemik i czarnoksiężnik Twardowski wkrótce zniknął z ludzkich oczu, a jego tropem ruszył zabójca nasłany przez potężnych magnatów. Maga poszukuje także Kacper Ryx, wezwany przez zatroskane o los Polski stronnictwo, gdyż zeznania alchemika mogą być pomocne przy odkryciu spisu przeciw polskiemu królowi.

Tajemniczy Cyganie, piękne i upadłe niewiasty, zbrodnia w afekcie, trzęsący miastem nieuczciwy burmistrz, Król Żebraków, żydowskie miasto wrogie obcym, zbrodnicze szajki polujące na spóźnionych przechodniów, dworzanie, poeci, biskup korzystający z cielesnych uciech... A to Kraków właśnie, Kraków renesansowy, miasto, po którym zostali tylko milczący świadkowie - ulice i kamienice. W czasy tamtego malowniczego i przerażającego Krakowa przenosi czytelników Mariusz Wollny w pierwszym tomie pasjonującej powieści “Kacper Ryx”.

Na drugim planie powieści pojawiają się same znane postaci: król Zygmunt August, biskup Padniewski, Łukasz Górnicki, Jan Kochanowski, Jan Zamoyski, Mikołaj Sęp-Szarzyński, Mikołaj Rej, Sowizdrzał, wspomniany już czarnoksiężnik i alchemik Twardowski. Powieść zręcznie przeplata fakty i fikcję, wikłając historyczne postaci w sensacyjne wydarzenia i próbując racjonalnie wyjaśniać fakty owiane legendą.

Zapierająca dech w piersiach podróż w czasie.

Mariusz Wollny, Kacper Ryx, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2007

Bajka o smoku-dresiarzu

W rodzinie państwa Fisiów pojawił się smok - Pompon. Pewnego dnia wyszedł z odpływu umywalki, mały, różowy, łysy i trafił pod opiekę dzieci - Malwiny i Gniewosza. Przez jakiś czas dzieciom udawało się utrzymać w sekrecie przed rodzicami obecność smoka w ich mieszkaniu, ale tylko do czasu. Wszak życie ze smokiem jest jak siedzenie na bombie.

Najpierw Pompon był mały i niekłopotliwy, siedział cichutko w koszu na bieliznę i dochodził do siebie po podróży przez rury kanalizacyjne. Później obrósł w łuski, zzieleniał i nabrał śmiałości, zaczął wyprawiać się na nocne łowy do kuchni, podkradał z lodówki korniszony i kabanosy, a w sypialni rodziców oblewał się perfumami mamy. Z czasem rozrabiał coraz więcej, a dzieci musiały brać na siebie skutki jego wybryków, takich jak spalenie futra na grzbiecie kota-medalisty. Smok próbował wmawiać swoim opiekunom, że cierpi na smoczą grypę i jedynym skutecznym lekarstwem są korniszony, rozpaczał nad losem nakarmionego siarką Smoka Wawelskiego i poprzysiągł zemstę szewczykowi Dratewce, z balkonu strzelał pestkami czereśni w psy, czatował na forum dyskusyjnym hodowców gadów i miał talent do nauki języków obcych. Aż w końcu sprawa wydała się w bardzo dramatycznych okolicznościach...

Powieść “Pompon w rodzinie Fisiów” to przezabawna historia z sympatycznymi ilustracjami autorki – znanej graficzki, pisarki i znawczyni literatury dla dzieci. Adresowana jest do dzieci w przedziale wiekowym 6-10 lat, ale gwarantuję, że dużo starsi czytelnicy też będą mieli sporo zabawy przy lekturze przygód małego smoka.

Joanna Olech, Pompon w rodzinie Fisiów, Znak, Kraków 2007

Uwaga, piraci na prawej burcie!

Piraci to nieśmiertelny motyw kulturowy. Budząca grozę obecność piratów na morzach i oceanach była uzasadniona politycznie, ale literatura wystylizowała ich na romantycznych, wolnych i niepodlegających nikomu wyjętych spod prawa awanturników.

Jednym z najsłynniejszych korsarzy XVII wieku był pozostający pod patronatem brytyjskim William Kidd, który rzekomo zakopał gdzieś niewyobrażalne skarby. Na kanwie legendy Kidda powstał “Złoty żuk” Edgara Allana Poe i “Wyspa skarbów” Roberta Louisa Stevensona, a poszukiwacze do dziś przekopują kilka wysp w poszukiwaniu skarbu Kidda. Ostatnio moda na piratów wróciła na pełnych żaglach dzięki barwnej produkcji filmowej z udziałem Johnny'ego Deppa – mowa oczywiście o awanturniczym cyklu “Piraci z Karaibów”.

Topos pirata-buntownika, samotnika na bezkresnym oceanie pod bezkresnym niebem jest bardzo kuszący dla autorów powieści przygodowych adresowanych do młodzieży, bo pirackie przygody fascynują szczególnie młodych ludzi. Stąd wróżę sporą karierę serii Ruiza Mignone, w której niepozorny golibroda zostaje kapitanem pirackiego okrętu i przywódcą grupy korsarzy. Wśród nich znaleźli się m.in. japoński samuraj, dwaj doskonali szermierze i chłopak-sierota. Oczywiście są to piraci w wersji soft, bowiem przestrzegają kodeksu honorowego, niosą pomoc potrzebującym, a młodą Indiankę odbijają z rąk porywaczy i oddają ojcu.

Trudno sobie wyobrazić bardziej literacką wersję prawdy o korsarzach-postrachach mórz. Ale czyta się bardzo dobrze.

Sebastiano Ruiz Mignone, seria “Piraci, do abordażu!”, Egmont 2008

Dzieci szpiedzy czyli Ludlum dla nastolatków

Oficjalnie nie istnieją. Są świetnie wyszkoleni, ambitni, odważni. Mają po kilkanaście lat i wykonują najprawdziwszą w świecie szpiegowską robotę. Agenci, którzy na emeryturę przechodzą po siedemnastych urodzinach.

Nastoletnia Mata Hari i James Bond przed mutacją – zadziwiająco skuteczni. Wszak najostrożniejszy gangster nie podejrzewa szkolnych kolegów swoich potomków. Na tym opiera się pomysł tajnej organizacji Cherub, skupiającej dzieci w służbie brytyjskiego wywiadu.

Cykl powieściowy Roberta Muchamore to dwanaście tomów przygód Jamesa Adamsa, osieroconego nastolatka o niezwykłych zdolnościach matematycznych, i grupy jego przyjaciół. Seria jest napisana z pazurem, konsekwentnie utrzymana w klimacie literatury sensacyjnej dla dorosłych. Jest tu wszystko, co elektryzuje wielbicieli prozy Ludluma i Folleta: terroryści, spiski, knowania, pościgi, ucieczki, wyzwania, walki, nagłe zwroty akcji oraz miejsce na miłość.

Sprawą mocno akcentowaną w powieściach o Cherubie są dylematy moralne związane z dwuznacznością roli, którą pełnią młodzi agenci. Okazuje się bowiem, że handlarz narkotyków czy terrorysta to prywatnie bardzo sympatyczny facet, jego syn staje się przyjacielem agenta, jego córka dziewczyną szpiega. Nastolatek zaczyna się wahać, czy aby na pewno postępuje słusznie, pomagając w ich zatrzymaniu.

Młodzi bohaterowie powieści Muchamore'a przeżywają swoje pierwsze miłości, na oczach czytelników ewoluują, dojrzewają, uczą się panować nad sobą, walczyć ze słabościami. Wielu nastolatków odnajdzie tu echa własnych problemów. Tym, którzy zachłysną się szpiegowską karierą brytyjskiego rówieśnika, opisy szkoleń i przejawów surowej dyscypliny panującej na terenie kampusu Cheruba powinny nieco ochłodzić gorące głowy. Ryzyko, że zatrudnią się w wywiadzie przed osiągnięciem pełnoletności jest niewielkie.

Niektóre fragmenty powieści (na szczęście bardzo nieliczne) budzą zastrzeżenia. Nie dowierzam, gdy czytam o piramidalnej naiwności grubej ryby w narkotykowym biznesie. Główni bohaterowie sprawiają wrażenie dobranych według klucza poprawności politycznej: towarzystwo jest wielokulturowe i obowiązkowo jest wśród nich gej. Dwunastoletni gej.

Nastolatki w Polsce szaleją na punkcie Cheruba: w szkolnych bibliotekach obowiązują listy kolejkowe, a najzagorzalsi fani udzielają się na stronie www.cherubcampus.net. Podobnie jest na świecie. Często pojawia się porównanie do sagi o Harrym Potterze – oczywiście, że to zupełnie inny rodzaj literatury, ale cykl Roberta Muchamore zyskuje podobną popularność.

I spisana na straty młodzież kolejny raz udowadnia, że jednak lubi czytać.

Robert Muchamore, seria “Cherub”, Egmont 2008-2010

piątek, 22 stycznia 2010

Dlaczego zając? Oto jest pytanie!

W tomie “Dlaczego zając?” krakowscy poeci zagłębiają się w świat dzieci, wspominają własne dzieciństwo, opowiadają o swoich doświadczeniach rodzicielskich. Antologia podzielona została na kilka części.

Pierwsza część zatytułowana “Mała kosmogonia” opowiada o oczekiwaniu na dziecko. Adam Ziemianin modli się do Marii Brzemiennej:
“Ołtarzem jesteś głównym
w moim mrocznym kościele niepokoju
wotami piersi ozdobiona...”,
Marcin Świetlicki w prostych, żołnierskich słowach stwierdza, że:
“W twoim brzuchu pod moją ręką poruszyło się”,
Wisława Szymborska w zabawny sposób udowadnia, że:
“Na narodziny dziecka
świat nigdy nie jest gotowy
Jeszcze nasze okręty nie wróciły z Winlandii,
Jeszcze przed nami przełęcz św. Gotharda...”

W drugiej części pod tytułem “Buty siedmiomilowe” poeci opowiadają o swoich potomkach. Dzieci – zdaniem Juliana Korhhausera:
“są mądrzejsze od nas
wiedzą wszystko
nawet nic ma dla nich barwę kasztana”,
Elżbieta zechenter-Spławińska zauważa ich niezwykłą wrażliwość, a wszyscy zgodnie podkreślają, że stanowczo zbyt szybko dorastają. Adam Ziemianin dodaje, że to dorastanie dzieci wiąże się nierozerwalnie z przemijaniem pokoleń:
“Patrzymy wspólnie
na ten sam orzech włoski
(...)
lecz ja powoli
wyprowadzam się z tej zieleni
i jedną nogą
już wchodzę do jesieni”.

Trzecia część “Dlaczego zając?” jest hołdem dla niczym nieskrępowanej dziecięcej wyobraźni, która potrafi dowolnie kreować rzeczywistość, wymyślać to, co nie istnieje (“Świat dzieci” Tadeusza Śliwiaka), a temu, co widzi, nadawać nowe znaczenia (“Zaspy” Beaty Szymańskiej”). Wisława Szymborska opisuje głód poznawania świata:
“Od ponad roku jest się na tym świecie,
a na tym świecie nie wszystko zbadane
i wzięte pod kontrolę.”
Przewodnikami po świecie pełnym tajemnic są dorośli, dlatego Krzysztof Lisowski z córką zastanawia się “dlaczego zając?”, a Tadeusz Śliwiak próbuje wyjaśnić małej dziewczynce, co to jest nic.

Wiersze zawarte w czwartej części zatytułowanej “Wyciągnięta ręka” to opowieści, których próżno szukać w innych antologiach poezji dziecięcej - historie o dzieciach chorych, kalekich, które tak jak wszystkie dzieci na świecie pragną śmiać się, biegać, mieć przyjaciół, być kochane. Józef Baran w wierszu dedykowanym Annie Dymnej podkreśla, jak wielka a niedoceniana łaska dana jest tym, którzy widzą, słyszą, chodzą, mówią.

“Ty jesteś juz przecież dorosły” to piąta część antologii, w której autorzy wierszy wracają do własnego dzieciństwa. Wisława Szymborska pisze o dzięcięcych obawach:
“Dobrze z dzieciństwa pamiętam ten lęk.
Omijałam kałuże (...)
Któraś z nich przecież mogłą nie mieć dna”.
Elżbieta Zechenter-Spławińska przyznaje, że wciąż jest przy niej ta chuda dziewczynka, którą kiedyś była. Inni poeci wspominają swoich rodziców i dziadków. Katarzyna Turaj-Kalińska zastanawia się:
“Czy jeszcze drzemią w tobie
dawni bohaterowie?”
Adam Zagajewski wzdycha:
“Któż nie chciałby być dzieckiem
po raz ostatni!”

Szósta i siódma część tomu zawiera proste, urokliwe rymowanki dla maluchów. “Zalipianki-zasypianki” to zestaw wierszyków na dobranoc, a “Pogodynka” opowiada o świecie dookoła, o deszczu, śniegu, wietrze, tęczy, o porach roku i dniach tygodnia.

Lektura wierszy zawartych w tomie “Dlaczego zając?” pozwala spojrzeć na dziecięcy świat z nowej perspektywy, zachęca do przypomnienia sobie własnego dzieciństwa i uświadomienia sobie, jak daleko w tyle zostawiliśmy dziecko mieszkające w nas samych. A może wcale nie tak bardzo daleko?

Dlaczego zając? Wiersze krakowskich poetów o dzieciach i dla dzieci, Zielona Sowa 2006

piątek, 1 stycznia 2010

Miłość i klątwa

„Córka Nastawiacza Kości” to interesująco opowiedziana historia dwóch kobiet, matki i córki, przedstawiona na tle panoramicznych dziejów ich rodu. Akcja powieści rozgrywa się częściowo w dawnych Chinach, częściowo we współczesnym San Francisco.

Przeszłość jest kluczem do teraźniejszości, a w przeżyciach matki LuLing i babki Liu Xin znajdują się odpowiedzi na pytania wnuczki Ruth. Przeszłość łączy, co znajduje wyraz także w konstrukcji utworu: część pierwsza to czasy sprzed poznania historii rodu, część druga to sama historia, część trzecia opowiada o wpływie, jaki poznanie rodzinnych tajemnic wywarło na życiu Ruth.

To saga rodzinna, spisana przez matkę, opowieść o życiu pełnym smutku i śmierci, naznaczonym piętnem klątwy. Wierzyły w nią wszystkie kobiety z rodziny Gu, miały dowody na jej istnienie, ponieważ w ich życiu miłość była rzadkim gościem, przynosiła chwilową radość, by swoim odejściem przysporzyć cierpień. Liu Xin owdowiała w dzień swojego ślubu, jej córka LuLing straciła ukochanego męża w czasie wojny, jej wnuczka Ruth kocha, lecz boi się wyjść za drogiego jej mężczyznę i nie potrafi porozumieć się z matką, starą, chorą kobietą.

Tytułowa bohaterka to babka żyjącej współcześnie Ruth, kobieta jak na ówczesne, przedwojenne lata na chińskiej prowincji niesłychanie wyemancypowana, wykształcona i z charakterem. Matka osierociła ją w dzieciństwie, wychowywał ją ojciec, sławny lekarz, który dał dziewczynie wykształcenie godne chłopca z bogatej rodziny. Córka pomagała mu w leczeniu chorych, w przygotowywaniu lekarstw, po które przyjeżdżali pacjenci z dalekich stron. Był wśród nich uroczy młodzieniec, najmłodszy syn rodziny, zajmującej się od pokoleń wyrobem tuszu i rzeźbionych pałeczek do pisania. Był także bogaty trumniarz, zainteresowany głównie cennym składnikiem niezwykle skutecznego lekarstwa – smoczą kością. Obaj starali się o rękę dziewczyny, która oczywiście wybrała zakochanego w niej chłopca, a odrzuciła chciwego Changa. Jednak obaj kandydaci, tak przyjęty jak odrzucony, przysporzyli jej wielu cierpień.

„Córka Nastawiacza Kości” to książka, którą czyta się bardzo dobrze, choć opowiedziana w niej historia przygnębia i zasmuca. Kawałek świetnej prozy.

Amy Tan, Córka Nastawiacza Kości, Prószyński 2002