Wszyscy znają historię króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu, królowej Ginewry romansującej z Lancelotem- rycerzem wszechczasów, czarownika Merlina i poszukiwań Świętego Graala.
Pisarz, który z powszechnie znanej legendy czyni treść swojej powieści ma dwa wyjścia: albo opowiedzieć ją przewrotnie, „odkrywając” przed czytelnikami okoliczności wydarzeń i tworząc fikcyjnych bohaterów, albo opowiedzieć ją po prostu śmiesznie. Najlepiej połączyć obie techniki, jak zrobił Thomas Berger.
Jego „Artur Rex” to groteskowa opowieść, w której kronikarski ton narratora i powaga w relacjonowaniu wydarzeń zostały zestawione z bardzo niewyszukanymi w treści wypowiedziami bohaterów: „- Nie mów o tym, czego nie rozumiesz, stara – odparł pan Hektor, który miał siedemdziesiąt pięć lat, a jego żona osiemnaście, ale w ten właśnie sposób zwracano się do żon w sielankowej Walii.”
Ironicznie potraktowani zostali władcy i duchowni, bezlitośnie odarci z całej powagi, w którą stroił ich romans rycerski. Berger opisał ich jako pijaków, rozpustników, oszustów i okrutników. Nie oszczędził także głównych bohaterów legendy arturiańskiej: Artur jest gapowaty, Ginerwa pryszczata, czary Merlina nie działają na kobiety, a Lancelot na skutek „miękkiego życia” staje się impotentem.
Utrzymanie pięćsetstronicowej powieści na równym poziomie nie jest rzeczą łatwą. Nie udało się to niestety Bergerowi, ok. trzechsetnej strony najwyraźniej stracił rozpęd i polot. I pozostałe dwieście stron to tylko sprawnie opowiedziana legenda rycerska. Bohaterowie starzeją się, a nad idyllicznym królestwem Brytanii gromadzą się czarne chmury, po kątach czai się zdrada i nienawiść. I pewnie też dlatego przestaje być śmiesznie.
Thomas Berger, Artur Rex, Zysk i s-ka 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz