czwartek, 7 stycznia 2016

"Ostatnia arystokratka" czyli jak popełnić zbrodnię doskonałą

Myślicie, że to można opatentować? Sposób na zbrodnię doskonałą, podobno niemożliwą do popełnienia? Bo cóż, sama satysfakcja z popularności metody chyba nie będzie mi wystarczać. Zastanawiam się też, jak egzekwować należności. Skąd będę wiedzieć, że to moja metoda zadziałała, a nie że nieudolni śledczy nie wykryli sprawcy? Skomplikowane to wszystko, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach, ech.

Może zacznę jednak od opowiedzenia, na czym moja metoda polega. Otóż trzeba doprowadzić delikwenta do takiego stanu, że umrze ze śmiechu. Można to uzyskać poprzez podarowanie mu „Ostatniej arystokratki”. Na miejscu przestępstwa, w pobliżu ofiary policja znajdzie książkę. Przecież nikt nie będzie podejrzewał, że książka, w miękkiej oprawie, dość niegruba, bez śladów roztrzaskania nią głowy denata, może być narzędziem zbrodni. No, chyba że śledczy okaże się miłośnikiem literatury czeskiej i rozwiąże zagadkę. Albo sam umrze ze śmiechu. Albo nastapi cała seria niewyjaśnionych zgonów z „Arystokratką” w tle i nawet nieudolny śledczy się w końcu połapie.

Nie, chyba jednak nie da się popełnić zbrodni doskonałej.

„Ostatnią arystokratkę” polecała Barbarella, królowa blogosfery, moja blogowa guru, w której zaczytana po uszy, w Roku Pańskim 2003 założyłam od-rana-do-wieczora (chciałam, żeby nazywał się od-świtu-do-zmierzchu, ale nie podobał mi się swit bez polskiej czcionki). Kupiłam więc w ciemno. I pewnej soboty, odstawiwszy dziecko na ambitne zajęcia w samym Rynku, usiadłam przy kawie w modnej kawiarni, skończyłam czytać biografię Tuwima autorstwa mariusza Urbanka (doskonała!) i zabrałam się za „Ostatnią arystokratkę”. I już przy drugiej stronie zaczęłam chichotać, kwiczeć, parskać, smarkać i dusić się ze śmiechu. Anglojęzyczna lady, która chwilę wcześniej pytała mnie, czy może zabrać wolne krzesło od mojego stolika, zauważyła, że książka musi być bardzo śmieszna. Ekstremalnie śmieszna, odpowiedziałam, wycierając oczy i nos (jak dobrze, że się nie maluję). Chętnie opowiedziałabym jej, dlaczego, ale bariera językowa szczęśliwie powstrzymała mnie przed tym (próbowałam opowiedzieć Mężowi, ale bulgotanie i paroksyzmy ze śmiechu uczyniły relację całkowicie niezrozumiałą). Tego samego dnia próbowałam ją czytać w poczekalni, wśród rodziców odbierających swoje pociechy z zajęć, ale w kompletnej ciszy i w towarzystwie śmiertelnie poważnych dorosłych czułam się jak kretynka. Przeszłam zatem na lekturę artykułu prasowego po angielsku o facecie, który jeździ po Stanach i wozi z jednego końca na drugi psy, na jednym krańcu niechciane, na drugim adoptowane z radością. Po angielsku dukam straszliwie, więc skupiona maksymalnie nad zrozumieniem treści mogłam robić wrażenie kogoś zrównoważonego.

„Arystokratka” wymiata. Już dawno nic mnie tak nie rozśmieszyło. Mnie w ogóle mało co śmieszy, chyba zwierzałam się wam już z tego, dawno nie trafiłam na film czy książkę, która doprowadziłaby mnie do tarzania się ze śmiechu. Doceniam zatem bardzo „Arystokratkę” i liczę na kontynuacje przygód bohaterów. Ale momencik, zdaje się, że nie wspomniałam o czym książka jest? Przeczytacie sobie w opisie. W każdym razie bardzo polecam.

Ps1. Mam wrażenie, że w tej recenzji zachowałam się jak Waldorff (kończę biografię pióra Urbanka, doskonała!), który ponoć o czymkolwiek pisał, pisał o sobie.

Ps2. Liczyłam, że „Ekożona” Michala Viewegha, reklamowana jako „zabawna powieść (...) rozbawi”, podtrzyma dobrą passę na śmieszne książki, ale nic z tego, nuda i ziew. Książka, która mnie naprawdę rozśmiesza, trafia się rzadko.

Evžen Boček, Ostatnia Arystokratka, wydawnictwo Stara Szkoła 2015

1 komentarz:

  1. Obawiam się, że o tej porze biblioteka już zamknięta (19.40), pójdę dręczyć panie bibliotekarki jutro :))

    OdpowiedzUsuń