"Dziennik z łódzkiego getta" to kolejne świadectwo Holokaustu. Jest ich wiele a każde inne, ponieważ różni byli ich autorzy.
"Dziewczynka w czerwonym płaszczyku" Romy Ligockiej to opowieść o Zagładzie widzianej oczyma bezradnego dziecka, zagubionego w świecie, w którym dotychczas pachnąca fiołkami mama wraca wieczorem zmęczona i czuć od niej lizol, silne ręce porywają babcię i spychają ją ze schodów, a jej samej nie wolno wyjść na podwórko do innych dzieci. "Moja cząstka życia Ity Dimant" to historia młodej dziewczyny, która przeżyła wojnę dzięki aryjskiej urodzie, a swoją opowieść spisała w Niemczech, na robotach przymusowych. Mieszkała najpierw w getcie warszawskim, gdzie bardzo angażowała się w pracę z dziećmi, a potem w getcie w Częstochowie, gdzie współpracowała z żydowskim podziemiem, przygotowującym powstanie. "Pianista" to z kolei opowieść artysty, zmuszonego do życia z dala od swojej największej miłości – muzyki. Największa troska Szpilmana, która bije z kart jego pamiętnika, to obawa, by nie złamać ręki. Bo wtedy nie mógłby już grać.
"Dziennik z łódzkiego getta" to zupełnie inne świadectwo. Jego autor to ojciec rodziny, zatroskany o los żony i córki, a jednocześnie wielki społecznik. Był człowiekiem wykształconym, inżynierem agronomii, doktorat zrobił na słynnej niemieckiej politechnice w Charlottenburgu. W getcie stworzył Oddział Ogrodniczo - Plantacyjny, zajmujący się dzierżawą ogrodów i działek pod uprawę, a także skupił wokół siebie grupę młodzieży, pragnącej uczyć się pracy na roli. Ten skromny człowiek traktował swoje zapiski jako dokument, który przybliży potomnym straszne czasy, w których przyszło żyć ich przodkom. Gdy na łódzkim cmentarzu wykopano już doły, w których miały spocząć ciała rozstrzelanych Żydów, tej garstki, która pozostała w mieście, a na dziedziniec zajechały ciężarówki po ostatnich ukrywających się, Jakub Poznański pisał: „Gdyby trafili do naszej kryjówki, pozostawię w lochu te zeszyty – może będzie to ostatni po nas ślad…”
Jego zapiski w trzynastu zeszytach to notatki o przyznawanych racjach żywnościowych, wiadomości z frontu, informacje na temat codziennego życia w getcie. Wiele miejsca poświęca fatalnemu zarządzaniu gettem przez gminę żydowską. Jedną z takich bulwersujących spraw była historia z kozami, które prezes gminy sprowadził do getta, i wbrew sugestiom Poznańskiego, by rozdać je rodzinom, umieścił wszystkie w zimnych, wilgotnych stajniach. Kozy zachorowały i zdechły, nie przynosząc nikomu pożytku. Sam bardzo sprawiedliwy, Poznański oburzony był nierównym podziałem talonów na dodatkowe racje żywnościowe, przydzielanych przez konkurujących ze sobą o popularność wśród gawiedzi magnatów. Rozgrywki personalne, wzajemne animozje, niegospodarność na wyższych szczeblach władzy – to wszystko dodatkowo zatruwało życie szarych mieszkańców getta, wiecznie głodnych i zmuszonych do mieszkania w fatalnych warunkach. Jedzenie miało największą wagę, było najcenniejszym dobrem i środkiem płatniczym: szewc za naprawę butów zażądał 2 kg buraków.
Ostatnie pięć miesięcy wojny autor Dziennika spędził z rodziną w różnych kryjówkach, ostatnie dni ukrywali się w wilgotnym lochu wraz z innymi ocalałymi współwyznawcami. Poznański rzadko wspomina o sobie, kiedy opisuje codzienne starania o byt podkreśla zasługi innych – „nasze panie zdobyły jedzenie… ugotowały obiad…”. I czasem pojawia się w tych zapiskach zdanie wzruszające, ciepłe, osobiste: „Córka moja dziś zrobiła babkę z żytniej mąki i cukru. Była wyśmienita. Bardzo mi smakowała”.
Ostatnie z opublikowanych zapisków Jakuba Poznańskiego (z trzynastu zeszytów ocalało tylko sześć) to zapiski z marca i czerwca 1945 roku, gorzkie refleksje na temat antysemityzmu Polaków: „Ogół społeczeństwa widzi w nich [Żydach] konkurentów (…) Antysemityzm został tak zakorzeniony w krew społeczeństwa, że i ta mała garstka, dziś nędzarzy, która tylko chce zarobić na swoje utrzymanie – przeszkadza”.
Niektórym przeszkadza do dziś.
Jakub Poznański, Dziennik z łódzkiego getta, Dom Wydawniczy Bellona 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz