
Po zbiór „Mama ma zawsze rację” sięgnęłam zaintrygowana, w poczuciu przynależności do globalnej wspólnoty matek, wszak scena opisana na okładce jest jakby wzięta z mojego życia: „Dzwoni budzik – czas wstawać. Odwracamy się spuchniętą twarzą w stronę Miłości Naszego Życia i błagając, rzęzimy: odprowadzisz do przedszkola? Bez reakcji. Wstajemy więc i zaczynamy ogarniać rzeczywistość...” Liczba mnoga nie jest tu przypadkiem – łatwiej będzie policzyć, w ilu domach poranek tak nie wygląda (nie bierzemy po uwagę reklam ani seriali!).
Z każdym kolejnym felietonem czułam się coraz bardziej jak u siebie. Wakacje nomadów? Ba, u nas tak wygląda każdy wyjazd na weekend, trzy dni albo trzy tygodnie – tobołów mamy zawsze tyle samo. Siedzenie w domu na wychowawczym i wieczne sprzątanie wiecznego sajgonu? Codzienność! Ewolucja od marzeń o związku partnerskim i wyjadania sobie z dzióbków po domową Trzecią Rzeszę? Jakie to życiowe!...
W tekstach Sylwii Chutnik jest to, co tak lubię: proza życia opisana z dystansem i poczuciem humoru, ironicznie i groteskowo, z jajem i zacięciem. Każda z nas ma pod górkę, a na dodatek potykamy się o te same kamienie: trudności w związku, fazy buntu dziecka, dom na głowie, potrzeba samorealizacji, itp. Różnica jest tylko w naszym podejściu do tych przeciwności: czy po każdym upadku liżemy rany bez końca, wyrzekając na podły los i domagając się współczucia, analizując latami, gdzie popełniłyśmy błąd i zadręczając się otartym kolanem, czy też oddychamy głęboko, ocieramy łzy, otrzepujemy się i rozglądając się po świecie wilgotnym okiem pchamy nasz wózeczek dalej.
Bo ktoś pchać go musi, a przecież nikt nie zrobi tego lepiej od nas :-)
Sylwia Chutnik, Mama ma zawsze rację, Mamania 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz