“Psy z Rygi” to druga w kolejności chronologicznej powieść o perypetiach szwedzkiego komisarza policji Kurta Wallandera.
W Polsce ukazała się jako szósta z kolei, co spowodowało lekkie zgrzyty, bo np. kiedy pada imię Baiby, znane czytelnikowi z następnych, a czytanych wcześniej tomów, to od razu wiadomo, co się stanie z majorem Liepą. Jednak dla wielbicieli komisarza nie ma to większego znaczenia. Znajdą tu klimat znany im z “Morderców bez twarzy”, “Fałszywego tropu” czy “Piątej kobiety”. Jednak nie jest on tak intensywny, jak w wymienionych tomach. Chwilami ma się wrażenie, że autora poniosło: szalona podróż przez zieloną granicę wygląda nierealistycznie, atmosfera osaczenia panująca w Rydze to klimat jak z Kafki. A może tylko dla nas, żyjących w spokoju, jest to nie do pojęcia?
Fabuła, jak zwykle u Mankella, wiąże się z problemami społeczno-politycznymi. Akcja toczy się częściowo w Rydze w lutym 1991 r., kiedy na Łotwę dotarł już powiew wolności, ale jednocześnie Moskwa nadal trzyma swoją republikę za gardło i tak naprawdę nie wiadomo, co będzie dalej. Żelazna kurtyna opadła, ukazując nie tylko szlachetnych, ale i podłych, nie tylko czyste intencje, ale i potwory. Na Zachód wyrusza wschodnioeuropejska mafia, wspierana przez wpływowe osobistości z wysokich kręgów politycznych związanych z Kremlem, które chcą zarobić na przemycie narkotyków, a jednocześnie zdyskredytować łotewski ruch narodowowyzwoleńczy.
Takie są kulisy kolejnej sprawy, przed rozwiązaniem której staje komisarz Wallander. Nie jest już tak rozchwiany emocjonalnie, jak w pierwszej części cyklu, ale nadal nie potrafi znaleźć sobie miejsca po rozstaniu z żoną. Ma napady lęku, boli go serce, boi się zawału. Okrucieństwo zbrodni, których sprawców szuka, przeraża go ciągle tak samo, a chwilami przerasta do tego stopnia, że zastanawia się nad odejściem z policji. To nie powszednieje. Do tego nie da się przygotować. Jego młody kolega Martinsson mówi, że w szkole policyjnej nie uczą, jak postępować z torturowanymi zwłokami. To, z czym przychodzi im się zmierzyć, jest nie do pojęcia i nie do przewidzenia. Takie podejście do pracy policjanta świadczy o głęboko humanistycznym duchu powieści o Kurcie Wallanderze. Nie ma zbrodniarzy, mówi komisarz, są tylko ludzie popełniający zbrodnie.
Nagła i szalona miłość, która każe mu narażać życie w imię cudzych ideałów, czyni z oklapniętego, trochę cynicznego Wallandera bohatera romantycznego. Czytelnik w napięciu patrzy, jak zwykły glina z Ystadu zdobywa się na heroiczne czyny, niczym rycerz na białym koniu przybywa na ratunek ukochanej i ucieka przed sforą wysłaną, by zagryźć ich oboje.
A wszystko zaczęło się od tego, że morze wyrzuciło na plażę nieoznakowany ponton, w którym były ciała dwóch mężczyzn, torturowanych i zastrzelonych. Ktoś zadzwonił na policję i uprzedził, że tak się stanie. Po wyjaśnieniu, kim są zamordowani, sprawę zamknięto i przekazano policji w Rydze. Wallander odetchnął, że to koniec tej ponurej sprawy. Jednak to był dopiero początek...
Henning Mankell, Psy z Rygi, W.A.B. 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz