niedziela, 10 lutego 2013

Lwów, matematyka i zbrodnia

Miewam okresy w życiu czytelniczym, gdy pociąga mnie wyłącznie literatura faktu, biografie i konkrety, a na fikcję patrzeć nie mogę. Szczęśliwie w ostatnich dniach minęła mi awersja do fikcji, bo fikcję czyta się tak przyjemnie! Szczególnie, kiedy jest to fikcja takich lotów jak twórczość Marka Krajewskiego.

Kilka lat temu przeczytałam cykl powieści Krajewskiego osadzonych w Breslau i, choć wszystko to mroczne kryminały, w których autor jest bardzo dosłowny i nie oszczędza czytelnikowi najbardziej odrażających szczegółów, to była duża przyjemność. Skrupulatne opisy miejsc, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co w Breslau jadało się w szynkach i restauracjach, przejmowały mnie głębokim szacunkiem dla autora. To dla mnie szczyt umiejętności pisarskich: sprawić, że czytelnik otwiera książkę i przenosi się 90 lat wstecz.

W „Liczbach Charona” jesteśmy w przedwojennym Lwowie. Krajewski pozostaje wierny swojej skrupulatności i prowadzi nas przez miejskie szynki, ogrody i zaułki, pokazuje ukraińską wieś, pozwala posłuchać kresowego bałakania. Jak zawsze opowiada pasjonującą historię, bardzo mroczną, brutalną, a swojemu głównemu bohaterowi nie szczędzi upokorzeń.

Czyta się świetnie. Polecam wielbicielom kryminałów, matematyki i historii.

Marek Krajewski, Liczby Charona, ZNAK 2011.

1 komentarz:

  1. No patrz, a mnie Krajewskiego szczegółowe realia się zawsze wydają taką trochę wyliczanką - w cyklu Breslau to było miejscami tak nużące, że zdarzało mi się książki na dłużej odkładać z powodu zamulenia. A szkoda, bo poza tym czyta się bardzo fajnie, tylko mnie nieziemsko drażniły te wszystkie -strasse powciskane w co drugie zdanie, właśnie jak wyliczanki, w jakiś taki sztywny i nienaturalny sposób. Ale może w "Liczbach..." się jakoś rozkręcił? Dam mu szansę :)

    OdpowiedzUsuń