Kilka lat temu przeczytałam cykl powieści Krajewskiego osadzonych w Breslau i, choć wszystko to mroczne kryminały, w których autor jest bardzo dosłowny i nie oszczędza czytelnikowi najbardziej odrażających szczegółów, to była duża przyjemność. Skrupulatne opisy miejsc, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co w Breslau jadało się w szynkach i restauracjach, przejmowały mnie głębokim szacunkiem dla autora. To dla mnie szczyt umiejętności pisarskich: sprawić, że czytelnik otwiera książkę i przenosi się 90 lat wstecz.
W „Liczbach Charona” jesteśmy w przedwojennym Lwowie. Krajewski pozostaje wierny swojej skrupulatności i prowadzi nas przez miejskie szynki, ogrody i zaułki, pokazuje ukraińską wieś, pozwala posłuchać kresowego bałakania. Jak zawsze opowiada pasjonującą historię, bardzo mroczną, brutalną, a swojemu głównemu bohaterowi nie szczędzi upokorzeń.
Czyta się świetnie. Polecam wielbicielom kryminałów, matematyki i historii.
Marek Krajewski, Liczby Charona, ZNAK 2011.
No patrz, a mnie Krajewskiego szczegółowe realia się zawsze wydają taką trochę wyliczanką - w cyklu Breslau to było miejscami tak nużące, że zdarzało mi się książki na dłużej odkładać z powodu zamulenia. A szkoda, bo poza tym czyta się bardzo fajnie, tylko mnie nieziemsko drażniły te wszystkie -strasse powciskane w co drugie zdanie, właśnie jak wyliczanki, w jakiś taki sztywny i nienaturalny sposób. Ale może w "Liczbach..." się jakoś rozkręcił? Dam mu szansę :)
OdpowiedzUsuń