czwartek, 24 listopada 2011

Moje nowe życie książkowe

Tydzień temu zapisałam się do biblioteki. Dlaczego dopiero teraz? Złożyło się na to kilka czynników. 

Zaraz po studiach przestałam bywać w bibliotekach i czytelniach, bo miałam przesyt, ostatnie dni pisania pracy magisterskiej dały mi w kość. Nie znaczy to, że przestałam czytać – do dziś pamiętam euforyczne uczucie po obronie, że wreszcie mogę czytać książki tylko dla przyjemności! W pracy zajmowałam się serwisem o książkach, więc nowości miałam pod ręką. Kiedy zajmowałam się recenzjami, już z pozycji wolnego strzelca, też nie narzekałam na brak świeżynek. Poza tym dzieci małe, do biblioteki daleko, terminów trzeba by się trzymać... Od czasu do czasu coś kupiłam, upychając dyskretnie na półkach, żeby nie drażnić Męża, który uznaje książki tylko w wersji elektronicznej, bo nie ważą, nie kurzą się i zajmują parę MB. Ale ostatnio źródełko wyschło, miejsce na półkach się skończyło, a w ramach gwoździa do trumny wystąpił kurier, który przyszedł z paczką z Merlina akurat gdy Mąż był w domu. Jego spojrzenia długo nie zapomnę...

W tej sytuacji zapisałam się do najbliższej biblioteki, skromnej filii na skromnym osiedlu. Weszłam... i zachwyciłam się. Uwielbiam biblioteki i naprawdę nie wiem, jakim cudem wytrzymałam tyle lat bez tego klimatu. W podstawówce razem z koleżanką Renią spędzałyśmy przerwy w szkolnej bibliotece. Wchodziło się w inny świat, hałaśliwy korytarz zostawał za drzwiami. W bibliotece rządziła Pani Leokadia zwana Lidzią. W kątku z tyłu stał stoliczek, przy nim dwa wysiedziane fotele, na stoliczku zawsze szklanki z kawą i małe radio nastawione na Trójkę. Często przesiadywał tam nasz Wychowawca i Pani od chemii, wszyscy troje palili jak smoki, więc zapach starych książek mieszał się z zapachem kawy i papierosów. Dziś nie do pomyślenia. Papierosy! W szkole! W bibliotece! Pożar! BHP! Palenie zabija!

Pani Lidzia miała do nas stosunek ambiwalentny. Chyba nas lubiła, choć trochę denerwowałyśmy ją nieustannym kręceniem się jej pod nogami. Wpadałyśmy do biblioteki nim przebrzmiał dzwonek na przerwę i opuszczałyśmy ją z ociąganiem gdy już wybrzmiał ten wzywający na lekcję. Przychodziłyśmy po lekcjach i kiedy Pani Lidzia miała nas już dość, machała niecierpliwie rękami mawiając „idźcie wy już do mamy na pierogi”.

Pozwalała nam, dumnym i bladym z tego powodu, wypożyczać książki innym uczniom. Z namaszczeniem wyjmowałyśmy kartę czytelnika, wkładałyśmy do jej kieszonki kartę katalogową wyjętą z książki, wprowadzałyśmy do katalogu nowe pozycje i wąchałyśmy, wąchałyśmy, wąchałyśmy...

Pewnego razu cała szkoła brała udział w konkursie czytelniczym, która klasa przeczyta więcej książek. Ponieważ miałyśmy nieosiągalny dla szaraczków dostęp do bibliotecznych półek, wpisywałyśmy sobie do kart niby wypożyczone pozycje, które de facto nawet nie opuszczały progów biblioteki. Po kilku dniach odnotowywałyśmy zwrot i tym sposobem liczba przeczytanych książek rosła migiem. Pani Lidzia przejrzała nasze oszustwo. Ale się na nas złościła!

W książce, którą dostałam od niej na zakończenie szkoły, było napisane: „za pomaganie i przeszkadzanie....”

Biblioteka, do której się zapisałam, ma cudowny, biblioteczny klimat. Archetypiczna Pani Bibliotekarka cierpliwie tłumaczyła mi, w jaki sposób mogę korzystać z elektronicznego katalogu, pouczała o prawach i obowiązkach czytelniczych, z zaangażowaniem sprawdzała, w której filii dostanę Hołownię. Dopytałam, czy dzieci mają własne karty, przecież muszę zaprowadzić tam chłopców. U nich w pokoju też półek na książki już brakuje.

Przy pierwszej wizycie pożyczyłam „Dzidzię” Sylwii Chutnik i „Chaszcze” Jana Grzegorczyka. Przeczytałam, oddam i pożyczę następne. Wilk będzie syty literatury i owca małżeńskiej harmonii cała. Układ idealny :-)

4 komentarze:

  1. Ja chodzę do biblioteki zrywami. Pół roku comiesięcznych wizyt - rok przerwy i tak dalej. Teraz jestem w okresie przerwy od czerwca, ale już mnie nosi. A pożyczam głównie klasyków - jak dla mnie to studnia bez dna.

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy to biblioteka na Żywieckiej? szukałam jej i jakoś nie trafiłam ;(

    Pozdrowienia, sąsiadka z osiedla ;))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Sąsiadko, służę za przewodnika :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam i tak jakbym czytała o sobie. Po remoncie w domu i założeniu nowych, wspaniałych półek na książki miałam mocne postanowienie ograniczenia ilości nabywanych tomów. Niestety, te złośliwe paczki z Merlina przychodziły i przychodziły ... (szczęśliwie mój mąż późno wraca!:) Teraz książki stoją w pionie, w poziomie (to już chyba nie stoją), w ukosie i w ogóle są jeszcze na pólkach wcale-nie-dla-książek. U dzieci to samo. Hm.
    Dzieci już zapisałam do biblioteki - efekt? Mamy dwa razy więcej do czytania - bo czytamy to, co kupiłam i to, co wypożyczyliśmy.
    Nad zapisaniem siebie myślę intensywnie, ale nie wiem, bo jak tu żyć bez tych paczek z Merlina?
    Pozdrawiam, czując silną więź :)
    momarta

    OdpowiedzUsuń