poniedziałek, 2 marca 2015

Czarne kontra czerwone

Przy każdej wizycie w domu rodzinnym nagle i niepostrzeżenie wchodzi mi w ręce jakaś książka. Wybór jest ogromny, bo moi Rodzice mają biblioteczkę z marzeń: cała ściana w jednym pokoju jest zastawiona półkami z książkami. Przechodzę przez pokój, a tu WTEM! I już trzymam...

Tym razem był to zbiór „Don Camillo”, kapitalne opowiadania o perypetiach krewkiego proboszcza Don Camillo i jego oponenta, wójta-komunisty Peppone. Obaj są dobrymi ludźmi i chcą przychylić nieba mieszkańcom miasteczka, ale z racji różnić światopoglądowych ścierają się na każdym kroku.


Fantastyczna lektura. Lekka, dowcipna, wzruszająca. Po latach nie traci nic ze swojego uroku. Czytałam ją wiele lat temu, a teraz – siedząc na dywanie i jednym okiem śledząc Wojtusia przeglądającego się w lustrze na przesuwanych drzwiach szafy w sypialni Rodziców, tego samego lustra, które oklepywali już wcześniej Piotruś i Michaś (Piotrusia oklepywanie zostało nawet uwiecznione na taśmie filmowej; było to zaraz po zakupie kamery, więc mamy jakąś godzinę filmu, na którym Piotruś: 1. liże lustro, 2. pohukuje do lutra 3. patrzy w lustro).

Doskonałe są rozmowy księżula z Ukrzyżowanym. Chrystus łagodnie mitygował krewkiego sługę, który stale próbował coś kręcić, niepomny na Jezusową wszechwiedzę. Utarczki z wójtem są kapitalne. Uwielbiam scenę z poprawianiem przemówienia wójta z okazji wygranych wyborów: poproszony o pomoc proboszcz dopisał do tekstu wójtowskich obietnic remont dzwonnicy i z powagą oznajmił zdziwionemu Peppone, że jest to kwestia składni.

Don Camillo już zawsze będzie miał dla mnie twarz Fernandela, bo oglądałam czarno-białe ekranizacje na video w salce parafialnej w ramach katechezy przed bierzmowaniem (po latach wspominam ze zdumieniem, że tłoczyła się nas w tej salce gdzieś setka, telewizor był taki, jak wtedy były telewizory, czyli żadne tam 50 cali HD-3D, ryczał na cały regulator, żeby było dobrze słychać, a te filmowe seanse były dla nas wielką atrakcją).

Kiedy szukałam w sieci okładki tego wydania, które stoi na półce w domu moich Rodziców,  trafiłam na opinie, że „przypomina serial Ranczo”. Rozbawiło mnie to porównanie, bo Guareschi napisał swój cykl opowiadań w latach czterdziestych, tuż po II wojnie światowej, ale niewątpliwie łączy je osnucie fabuły na motywie konfrontacji wójta i plebana.

Jak opowiada autor we wstępie, pierwsze opowiadanie z cyklu powstało w zasadzie przez przypadek, kiedy jak zwykle zwlekając z oddaniem tekstów do ostatniej chwili, musiał wymyślić coś na gorąco. Uwielbiam te opowieści o przypadkowym powstawaniu dzieł robiących furorę :-) Ale niechby i przypadek, grunt, że tak ładnie się rozkręciło i od tylu już lat niezmiennie bawi czytelników.


Giovannino Guareschi, Don Camillo, Instytut Wydawniczy PAX 1990.

1 komentarz: