W tytule nie ma pomyłki, tym razem nie będzie o blogu, lecz o Bogu. Przeczytałam bowiem (w końcu dotarłam do ostatniej strony) najnowszą książkę Szymona Hołowni „Bóg. Życie i twórczość”.
Czytałam tę książkę w dwóch rzutach: do połowy byłam bardzo zdystansowana i prychałam co rusz na porównania typu: „wiara nie jest rodzajem pendrive'a, który zleciał z niebios”. Nie jestem targetem Hołowni, orzekłam w końcu z wyższością gdzieś na stronie 115 i odłożyłam na stos „kiedyś się wezmę”. Ale kiedy cypisek poprosiła mnie o recenzję, uznałam, że uczciwie będzie najpierw książkę skończyć. I nagle – objawienie! Hołownia przemówił do mnie.
Nie potrafię wytłumaczyć tego nagłego olśnienia w połowie książki, ale odkładałam ją w poczuciu, że teraz widzę lepiej i więcej, choć tak naprawdę autor nie kreuje obrazu Boga, lecz odziera nasze powszednie wyobrażenia o Nim z kolejnych warstw, mitów, dziecinnych projekcji, aż zostaje Istota – niezbadana, niezgłębiona, niepojęta. Wyobrażasz sobie, że Bóg jest światłem? On nie jest światłem. Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, Kim i Czym jest, nie jesteśmy w stanie go pojąć – pisze Hołownia. I przecież to nie jest nic nowego, przecież tylu mędrców, Ojców Kościoła o tym pisało, większość z nas zna przypadek św. Augustyna, który spotkał na plaży dziecko próbujące przelać morze do wykopanego dołka – a jednak zapominamy o tym i, odwracając porządek rzeczy, uparcie próbujemy zbudować sobie obraz Boga na nasze podobieństwo.
Hołownia stawia na celowniku wszystkie nasze automatyczne polskokatolickie działania w zakresie wiary i religii (Chrzest, Pierwsza Komunia, Bierzmowanie – wszystko po sznurku, bezrefleksyjnie, bo wszyscy, bo tradycja), nasze targowanie się z Bogiem, próby wymuszania życiowych korzyści, przegadane modlitwy. Bezlitośnie rozprawia się z nimi i obnaża ich miałkość.
Analizując dzieje świata opisane w Biblii pokazuje, jak Bóg działał w życiu naszych ojców. Zachęca do zaufania Mu. Pięknie pisze o swojej mocnej i pewnej wierze. A przy tym zachwyca oczytaniem, imponuje wiedzą biblijną, urzeka (mnie osobiście) cytowaniem łacińskich maksym, bawi poczuciem humoru. Do każdego rozdziału dodaje bogatą i opisaną bibliografię, zachęcając do poszerzenia wiedzy.
Już dawno żadna książka nie dała mi tyle do myślenia. Tę odkładałam wiele razy, żeby pomedytować nad przeczytanym właśnie rozdziałem, paragrafem, zdaniem. Porównałabym ją do ożywczego powiewu mocnego wiatru. Myślę, że najlepsze co z niej wyciągnęłam, to inspirację do zwerbalizowania świadectwa wiary. Czuję się trochę jak na tych różnym mityngach, gdzie człowiek niby wcale nie chce, ale się okazuje, że jednak otwiera się przed obcymi ludźmi i dzieli historią swojego życia. Bardzo trudno mówi się o wierze, to temat chyba bardziej wstydliwy niż seks. Hołownia tak pięknie pisze o swojej modlitwie do Ducha Świętego: że ilekroć Go wzywa, zawsze wtedy wieje wiatr. I zatchnęło mnie z wrażenia, bo mam podobne dowody na skuteczność modlitwy: ilekroć na różnych życiowych zakrętach z ufnością i zawierzeniem powtarzam „Jezu, ufam Tobie”, za każdym razem czuję, NAPRAWDĘ CZUJĘ jak Ktoś (wierzę, że to Jezus) zdejmuje mi z ramion ogromny ciężar. I natychmiast przestaję się martwić, bo wiem, że teraz On ma na uwadze mój kłopot i na pewno poprowadzi mnie właściwą drogą.
Myślę, że warto sięgnąć po tę książkę – nawet jak się wierzy w Boga, uczestniczy w życiu Kościoła i nie ma się kryzysu wiary. Może właśnie szczególnie wtedy.
Szymon Hołownia, Bóg. Życie i twórczość, Znak 2010
Zostałam przekonana, poddaję się, muszę kupić tę książkę. Dzięki!
OdpowiedzUsuńRecenzja jest idealnie zgodna z moimi przemyśleniami (dzięki czemu mogę od razu przejść dalej :)).
OdpowiedzUsuńNo może poza tym, że czytało mi się cały czas dobrze, choć czasem tych przesadnie luzackich określeń nie lubiłam.
Co mi się podoba szczególnie - po pierwsze wspomniane tu świadectwo H., w tym rozbrajające wyznawanie jego myślowych "błędów".
Ale co najbardziej mnie poruszyło - otóż Szymonowi H. udało się wytrącić mnie z takiego niemal podświadomego przekonania, że kiedyś chrześcijanie mieli się lepiej, ci pierwsi chrześcijanie np. A on pokazał, tę niepewność, brak akceptacji, konieczność wybierania, spory. A taki Abraham? Czy Mojżesz? Ech. Mój szukający usprawiedliwień mózg już goni za inną epoką, może by wybrać piękne średniowiecze, ale ale ale (jak mawia mój syn) już nie będzie tak łatwo. Bo schizmy, podziały, herezje, dyskusje. Więc dla mnie ogromną wartością było wrzucenie mnie w tor - nie szukaj wymówek, że teraz trudniej, tylko do pracy (nad sobą)!
Mój mąż się nie zachwycił. Ale jemu zdarza się czytać ciężką teologię, więc się mu nie dziwię. Dla mnie jednak to bardzo dobra pozycja.
Jeszcze do tej książki wrócę.
A! Czytałam też Monopol na zbawienie, inny jest, ale mam też o nim parę myśli, może o on się tu kiedyś pojawi.