wtorek, 30 października 2012

Dziecko, poczytaj sobie!

O tym, dlaczego warto czytać, mądrzy ludzie mówią od lat. Dla mnie czytanie to przede wszystkim nieporównywalna z niczym przyjemność, to relaks, deser i narkotyk (często kombinuję, jak tu ukraść w ciągu dnia kwadransik na lekturę). Nie wyobrażam sobie życia bez książek. I chcę, żeby moje dzieci też tak miały.

Piotruś (7 lat) czyta już płynnie, Michaś (5 lat) czyta coraz lepiej. Takim początkującycm i świeżym małoletnim czytelnikom trzeba podsuwać odpowiednie lektury – nie przytłaczające objętością, dowcipne, przykuwające uwagę. Te założenia spełnia nowa seria wydawnictwa Egmont „Czytam sobie”, której autorami są duety znanych i cenionych pisarzy i grafików, same czarne konie współczesnej literatury dla dzieci.

Książki adresowane są do dzieci w wieku 5-7 lat na różnym etapie umiejętności czytania: oznaczone jedynką są przeznaczone dla debiutantów, dwójką dla średnio zaawansowanych, a trójką dla czytających swobodnie. Na końcu każdej są naklejki i dyplom, który młody czytelnik otrzymuje po przeczytaniu książki w dowód uznania dla swojego sukcesu. Książeczki z dwóch pierwszych poziomów napisane są bardzo prostym językiem, bez dwuznaków, krótkimi zdaniami.

Moje pierwsze wrażenie? Są śliczne. Kiedy wzięłam do ręki „Psotnego Franka” Agnieszki Frączek z ilustracjami Joanny Rusinek, to poczułam się tak, jakbym wskoczyła do książki sprzed lat. Ilustracje kojarzą mi się ze Świerszczykami z końca lat 60., które były moją ukochaną lekturą na wakacjach u Babci w Haczowie. Co roku czytałam je, zszyte w grubą księgę, od deski do deski.

Chłopakom bardzo podobają się opowiedziane w książkach historie. Na Targach Książki kupiłam im kolejne tomiki z tej serii. Michaś przeczytał już dwie z poziomu 1 i ambitnie zasiadł do poziomu 2. Złości się trochę, że Piotruś połknął je już wcześniej i wypełnił dyplom, ale czyta twardo. Piotruś odczytuje nam na głos co śmieszniejsze fragmenty swojej lektury (detektywistyczno-przygodowa „Tajemnica pewnej sąsiadki” - hitem jest fragment o dwóch karaluchach palących papierosy, słyszałam go dziś już trzy razy).

Mam nadzieję, że Waszym dzieciom też się spodobają.

Seria „Czytam sobie” wydawnictwa Egmont, różni autorzy i ilustratorzy, 2012.

ps. Fejs-zbuczeni mogą zajrzeć na profil akcji http://www.facebook.com/CzytanieToDziala

poniedziałek, 29 października 2012

Dzieciństwo na Kresach

Wańkowicz krążył mi w głowie już od jakiegoś czasu. W bibliotece szukałam „Ziela na kraterze”, a trafiłam na „Szczenięce lata”. Cienka jest, pomyślałam, to się nie nadźwigam, a i przeczytam szybko. I tu się bardzo pomyliłam.

Stutrzydziestostronicowe wydanie, które trzymałam w dłoni, ukazało się w czasach, gdy nie szastało się papierem (lata siedemdziesiąte XX wieku), zatem drobnym drukiem i w formacie książeczki do kieszeni. Bardzo praktyczne, akurat na spacer z dziećmi, dożyłam bowiem tej wyczekanej chwili, gdy na placu zabaw ja czytam, a chłopcy zajmują się sobą. Tym sposobem w siódmym roku macierzyństwa wreszcie polubiłam spacery.

Wspomnienia Wańkowicza z dzieciństwa na Kresach przełomu XIX i XX wieku podzielone są na dwie części: pierwsza opisuje litewskie Nowotrzeby, skąd pochodziła matka pisarza, a druga białoruskie Kalużyce, majątek ojca. Te dwa miejsca to były dwa różne światy: pierwszy rządzony przez babkę, cały we władzy matriarchatu, a drugi – kawalerski, gdzie gospodarował ojciec a potem kolejno starsi bracia Melchiora. Pieczołowicie odtworzona atmosfera tych miejsc wciągnęła mnie bez reszty, zachwyciły mnie zapachy i dźwięki szlacheckich dworków, dreszczem przeszywał chłód mrocznej sieni, serce mi biło w takt serca dziecka, czołgającego się po lesie. Uwielbiam opowieści o czasach tak bardzo innych niż nasze, pełnych postaci barwnych i nietuzinkowych, opowieści o dawnych zwyczajach, z Historią w tle – wszak sielskie dzieciństwo upływało młodemu Melchiorowi w cieniu zaborów, jego ojciec był powstańcem zesłanym na Sybir, zwolnionym z katorgi po dziesięciu latach. Cudownie zresztą ukazany jest patriotyzm babki Szwoynickiej: bardzo zamożnego kupca, z którym robiła interesy, przyjmowała na stojąco, a skromnego szlachcica zagrodowego, wywłaszczonego po Powstaniu, ze wszystkimi honorami.

Opowieść Wańkowicza jest fascynująca, ale nie chciałabym żyć w tamtych czasach: gdy ojciec dowiedział się, że jego ośmioletni syn boi się duchów, kazał mu nocą jeździć konno traktem biegnącym obok dwóch cmentarzy. Ze zgrozą i fascynacją czytałam o wybrykach paniczów, przy których poczynania naszych dziatek są niegodne wzmianki i nawet jeden nerw nie powinien mi drgnąć, gdy Michał rzuca w furii klockami, bowiem młody Melchior pewnego dnia wrzucił do komina polano, prosto do kotła z zupą, którą akurat mieszała kucharka.

Wańkowicz był częścią świata, który znikał na jego oczach. Przyszło mu patrzeć na rozgrabiony rękami okolicznego chłopstwa, zrujnowany przez rewolucję ojcowski dworek w Kalużycach. Starał się to racjonalizować, ale nie był w stanie ukryć, że serce mu pękało.

A teraz wyjaśnię, w czym się pomyliłam. Otóż nie jest to lektura do szybkiego połknięcia między huśtawką a karuzelą. Po pierwsze, wcale nie miałam ochoty się spieszyć, delektując się każdą stroną, każdym akapitem. Dziś już nikt tak nie pisze, pewnie dlatego, że mało kto by zrozumiał. Po pierwsze polszczyzna przedwojenna, elegancka, przeplatana zwrotami a to z łaciny, a to z francuskiego. Po drugie mowa kresowa, co szalenie podkreśla koloryt lokalny, ale znowu tu kwestia po litewsku, tam po białorusku, i domyślaj się, czytelniku o co chodzi, bo żadnych przypisów nie uświadczysz.

I jeszcze jedna rzecz z książką związana pośrednio: gdy wrzuciłam w Google „Szczenięce lata”, pierwsze dwie podpowiedzi odnosiły się do Toma i Jerry'ego, a trzecia do Scooby Doo. Wańkowicz był na czwartej pozycji. Głupie miejsce, już poza podium. A jednak bezwzględnie numer jeden.

Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata, Czytelnik 1972.

Do kogo popłynie rybka Wanda?

Z przyjemnością informuję, że książeczka "Kilka słów o sowach dwóch i inne wierszyki" autorstwa Pawła Mazura i  Magdaleny Pagińskiej, ufundowana przez Wydawnictwa Pestka, trafi do sabk@poczta... - 253 rymy do wanny. Ponieważ Matka Kwiatka wymyśliła niewiele mniej, bo 206 rymów do filiżanki, komisja konkursowa zdecydowała się przyznać Jej wyróżnienie-niespodziankę. 

Serdecznie gratuluję! :-)

Skontaktuję się z Wami mailowo.

poniedziałek, 22 października 2012

O rybce Wandzie i innej faunie

Bardzo się cieszę, że inwencja, dowcip i finezja duetu Mazur-Pagińska nie wyczerpały się po wydaniu książki „Czy wróbelek doleci do Afryki?” Ich kolejny zbiorek „Kilka słów o sowach dwóch” to znowu kilkanaście stron dobrej zabawy dla całej rodziny.

Książeczka doczekała się już nagrody: internauci uznali ją za najlepszą publikację roku 2012 w kategorii książek dla najmłodszych.

Podtrzymuję wszystkie zachwyty, które wypisałam przy okazji recenzowania „Wróbelka”. Lekkie i zabawne historyjki wierszem w komplecie z dowcipnymi, ślicznymi ilustracjami podbiły moje serce i rozbawiły nas rodzinnie. Chłopcy domagali się czytania najpierw całości, a potem wybranych wierszyków - i tak przez cały wieczór. To stanowi najlepszą rekomendację :-)

Polecam serdecznie!

Paweł Mazur, Magdalena Pagińska, Kilka słów o sowach dwóch i inne wierszyki, Wydawnictwo Pestka 2012.

Dzięki życzliwości wydawnictwa Pestka mam jeden egzemplarz książki dla moich Czytelników. Otrzyma ją osoba, która w komentarzu do tej notki poda najwięcej rymów do jednego wybranego słowa z poniższej listy, z zastrzeżeniem, że każdy uczestnik podaje rym do innego słowa (np. jeśli ktoś już podawał rymy do „wanny”, kolejny uczestnik musi wybrać inne słowo z listy). Rymy mogą być dokładne i niedokładne a także częstochowskie ;-) Na zgłoszenia czekam do północy w sobotę 27 października. Proszę pamiętać o pozostawieniu adresu mailowego. A oto lista słów do zrymowania:

wanna, sowa, dżem, matka, pirania, filiżanka, garb, żona, mąż, dzień, słoń, książka.

Miłej zabawy!