środa, 26 września 2012

eBuka 2012

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu blog "Czytam dzieciom - i sobie też" dostał się finałowej dziesiątki w konkursie eBuka 2012!

Hura, hura, hura! :-)


niedziela, 16 września 2012

Przygody Kacpra i jego taty

„Kacperiada” Grzegorza Kasdepke to już klasyka, wyróżniona Nagrodą im. Kornela Makuszyńskiego i doceniona przez Polską Seksję IBBY (International Board on Book for Young People czyli Międzynarodową Radę do Spraw Książek dla Młodych). Perypetie przedszkolaka Kacperka i jego nieszablonowego taty są świetne. Raz zrywaliśmy boki ze śmiechu, a innym razem wzruszaliśmy się do łez.

Rodzice znajdą tu różne życiowe smaczki i subtelności, często ukryte między słowami, a dzieci prosty humor („Zalaliśmy łazienkę? Zalaliśmy! Spaliliśmy kotlety? Spaliliśmy! Ugasiliśmy kuchnię? Ugasiliśmy!... Jeszcze ci mało?”). Piotrusia, z racji inklinacji do grzejników wszelkiej maści, zachwyciła opowiastka „Doktor od kaloryferów”. Mnie zauroczyła postać zaangażowanego ojca, który nie dość, że dziecko odprowadzi do przedszkola, to jeszcze je samodzielnie wyszykuje do wyjścia, nie budząc śpiącej matki. To jest moje największe marzenie!... Ale jak wiadomo, postaci literackie to twory fikcyjne i nie należy przesadnie się nimi zachwycać, bo można stracić życie na bezsensownym wypatrywaniu księcia na białym koniu. Z drugiej strony - miło pomarzyć :-)

Gwarantuję, że spodobają się Wam te pełne uroku i ciepła historyjki rodzinne. Jedyna rzecz, która mnie lekko irytowała, to wyjaśnianie w każdym kolejnym opowiadaniu, że Magda to żona narratora i mama Kacpra. Przy publikacji w odcinkach wyjaśnienie jest na miejscu, ale w zbiorze już go nie potrzeba.

A na koniec jeszcze jeden kamyczek: rozmawiałyśmy niedawno na Facebooku z Elą o recenzjach – że niekiedy trudno wierzyć tym entuzjastycznym, bo nie wiadomo, czy jest szczera, czy napisana po znajomości. Są również takie, które skutecznie potrafią do lektury zniechęcić, chociaż generalnie są pochlebne. Dobrze, że fragment recenzji Anny Marii Krajewskiej opublikowanej na ostatniej stronie okładki przeczytałam dopiero na końcu: „Jej [książki] funkcja edukacyjna została sprawnie połączona z funkcją ludyczną, która zdecydowanie dominuje.”

Doprawdy, nie ma dla mnie lepszej rekomendacji książki dla dzieci, niż sprawne połączenie funkcji edukacyjnej z dominującą ludyczną :-)

Grzegorz Kasdepke, Kacperiada. Opowiadania dla łobuzów i nie tylko, Wydawnictwo Literatura 2006

piątek, 7 września 2012

Kłopoty z bocianem

Jestem zachwycona książeczką Agnieszki Frączek z ilustracjami Iwony Całej. To śliczna, ciepła, zabawna i wzruszająca opowieść o adopcji. 

-->

Zauroczyła mnie już okładka, a z każdą stroną rósł mój zachwyt i wzruszenie. Agnieszka Frączek jak zawsze znakomita, a Iwona Cała – niesamowita. Popłakałam się serdecznie przy tej opowiastce o dwojgu ludzi, którzy zakochali się w sobie, wzięli ślub i czekali na dziecko. I choć wokół nich rodziły się dzieci, oni nie mogli się doczekać. Byli coraz smutniejsi, aż pewnego dnia przyszło im do głowy, że może ich dziecko gdzieś na nich czeka, może jak w baśni – za górami, za lasami... 

To książka dla wszystkich dzieci, tych adoptowanych i tych rodzonych, bo mówi o tym, że dzieci biorą się z miłości.

Agnieszka Frączek, Jeśli bocian nie przyleci, czyli skąd się biorą dzieci, Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski 2008

sobota, 1 września 2012

Udusić czy otruć?

„(Nie)boszczyka męża” Chmielewskiej pożyczyłam ostatnio w bibliotece, bo jakoś sam mi w ręce wszedł. Nie bardzo wiedziałam, czy zdążę go przeczytać przed upływem terminu zwrotu, bo ostatnio zajęć mam więcej, niż można obskoczyć w dobę, ale zaryzykowałam. I zupełnie niespodziewanie dostarczył mi doskonałej rozrywki.


Niespodziewanie, bo oczywiście wiem, że Chmielewska to literatura rozrywkowa, ale w pewnym momencie straciłam do niej serce. To było gdzieś w roku 1992, gdy niesiona na fali ekologii wydała „Dzikie białko”. Denne to było niemiłosiernie i napisane tak wycudowaną polszczyzną-chmielewszczyzną, że się zniechęciłam. A wszystkie jej poprzednie książki przeczytałam i to po kilka razy, szczególnie w chorobie wracając do perypetii Joanny i jej ciotek, a także Lesia i pozostałych architektów. Moja miłość zaczęła się, nomen-omen, od „Romansu wszechczasów”, który kupiłam dla mamy na kiermaszu szkolnym w podstawówce i oczywiście przeczytałam szybko, bo pani bibliotekarka wyraźnie zaznaczyła, że to dla dorosłych. Janeczkę i Pawełka uwielbiałam bezgranicznie i do dziś pamiętam, że brat uratował siostrę dzięki znajomości fizyki (zasada dźwigni), Tereskę i Okrętkę podziwiałam i bardzo chciałam przeżywać takie przygody jak one (przygody pamiętam dziś przez mgłę, natomiast doskonale zapamiętałam kompletnie idiotyczną scenę, gdy brat i siostra nie mogli się dostać do domu, bo on miał klucze w kurtce, która wisiała w szafie, a ona w torebce, której nie miała przy sobie). Kochałam jej książki, płakałam przy nich ze śmiechu i oczywiście chciałam pisać jak ona!

Po „Dzikim białku” czytywałam już Chmielewską okazjonalnie i z pewną rezerwą: „Autobiografię”, ale nie wszystkie tomy, „Jak wytrzymać ze współczesną kobietą/mężczyzną”, „Wielki Diament” i na pewno coś jeszcze, ale nie pamiętam tytułów. Toteż  sięgając po „(Nie)boszczyka” nie nastawiałam się na fajerwerki, raczej pomyślałam, że jak nie wytrzymam, to zostawię w połowie i już.

A tu takie zaskoczenie! Kapitalna Chmielewska w najlepszej formie. Wyłam ze śmiechu w czasie lektury dziennej i dusiłam się czytając w porze nocnej, by nie pobudzić śpiących dzieci. Mąż patrzył na mnie z głębokim politowaniem, bo zupełnie nie potrafi pojąć, jak można się śmiać z literek, ale nic nie było w stanie zakłócić mi przyjemności z lektury. Historia bezdennie głupiej Malwiny, która obawiając się rozwodu postanawia wykończyć męża, rozwija się powoli, ale jak już złapie tempo, to czytelnikowi ciężko złapać oddech ze śmiechu. Książka ma też drugie dno, kulinarne, opisy potraw, którymi Malwina tuczy siebie i Karola wywołały we mnie dziką zawiść, bo jakem chochelka, to daleko mi do jej geniuszu. Całe szczęście, że to postać fikcyjna!

Właśnie policzyłam, że za dwa lata minie 50 lat od wydania „Klina”, pierwszej powieści Joanny Chmielewskiej, zekranizowanej jako „Lekarstwo na miłość” w genialnej obsadzie Jędrusik, Sienkiewicz i Łapicki. Jakie one śliczne sukienki nosiły! A jaki ten Łapicki był zniewalający!...

Ale to już inna historia. Tymczasem, z okazji „(Nie)boszczyka”: Pani Joanno, chapeau-bas!

Joanna Chmielewska, (Nie)boszczyk mąż, Kobra 2002.