wtorek, 29 maja 2012

Szkiełko i oko w wychowaniu

Poradniki dla rodziców piszą wszyscy, nie wyłączając autorki tej recenzji. Tematy związane z dziećmi budzą w społeczeństwie silne emocje, a na dodatek prawie każdy uważa się za eksperta w tej dziedzinie. Nie bez złośliwości dodam, że zazwyczaj najlepszymi doradcami są bezdzietni. Uwielbiam patrzeć, jak własne dzieci weryfikują ich kategoryczne poglądy i jedynie słuszne racje. 

Młodzi rodzice często czują się zagubieni w gąszczu dobrych, a sprzecznych rad, którymi hojnie obsypują ich krewni i znajomi: dobrze jest spać z dzieckiem/nie wolno spać z dzieckiem, trzeba dziecko często nosić i przytulać/noszenie rozpuszcza dziecko, itd. Wszystkie poradniki zapewniają, że mają na celu dobro dziecka, ale jedne napisane są w duchu rodzicielstwa bliskości, a inne, na szczęście wycofywane z księgarń, zalecają stosowanie rózgi. W kontaktach z innymi rodzicami też nie ma lekko - w zależności od tego, na jakie grono rozmówców się trafi, za te same praktyki można zostać pochwalonym albo zlinczowanym. A już ilość mitów i stereotypów, które narosły wokół wychowania i żywienia dziecka, przekracza ludzkie pojęcie. Skąd świeżo upieczeni rodzice mają wiedzieć, co jest pożyteczne a co szkodliwe?

Warto zdać się na własną intuicję – obserwując swojego malucha, towarzysząc mu dzień po dniu, szybko staniesz się ekspertem od własnego dziecka. Warto na tej drodze mieć jednak przewodnika, który niekoniecznie zasypie nas złotymi radami, ale wskaże kierunek i opowie, o co właściwie chodzi z tym wychowaniem.

John Medina jest biologiem molekularnym, specjalistą od rozwoju mózgu. Jest naukowcem, zatem – jak zapewnia – wszystkie swoje teorie opiera na skrupulatnych, wieloletnich badaniach. I tak z jednej strony obala bardzo popularny mit o „efekcie Mozarta”, a z drugiej stanowczo twierdzi, że dzieci karmione piersią są bardziej inteligentne, co bywa traktowane z przymrużeniem oka a nawet wykpiwane bezlitośnie.

Medina przeprowadza czytelnika przez kolejne etapy rozwoju mózgu od poczęcia. Tej fascynującej podróży przez tajemnicze rejony ludzkiego ciała towarzyszą opowieści o tym, jak przemysł oferuje coraz to nowe gadżety, które mają jakoby pomóc niemowlęciu w rozwoju zdolności matematycznych i językowych, a także konkretne rady dla planujących ciążę i ciężarnych (zażywaj kwas foliowy, jedz tłuste ryby). Autor przestrzega przed stresem, który silnie oddziałuje na dziecko w łonie matki, zaleca w ciąży umiarkowane ćwiczenia fizyczne. Przypomina, że po przyjściu na świat dziecko jest jeszcze bardziej wyczulone na emocje swoich najbliższych, a jeśli między matką i ojcem panuje ciągłe napięcie i agresja, to fatalnie może wpłynąć na rozwój mózgu malucha. Zaleca, by dzieci poniżej dwóch lat nie oglądały telewizji.

Tezy Johna Mediny nie są rewolucyjne. To wszystko już wiemy, gdzieś przeczytaliśmy, gdzieś usłyszeliśmy. Jednak bardzo polecam tę książkę wszystkim niedowiarkom, którzy prędzej uwierzą w szkiełko i oko niż w intuicję. Byłam zaskoczona, że nauka niejednokrotnie stoi na straży wykpiwanych teorii funkcjonujących w społeczeństwie i może zamknąć usta prześmiewcom. Myślę, że idealnym targetem publikacji są ojcowie – naukowiec, w dodatku ojciec dwójki dzieci, przekona ich do tego, w co niechętnie uwierzyliby własnej żonie, że np. szczęśliwe dziecko to szczęśliwa matka i wobec tego kochanie muszę, ale to muszę dla dobra dziecka wyjść w sobotę na pół dnia do kosmetyczki i na zakupy, żeby poczuć się piękna i szczęśliwa, a ty w tym czasie daj naszemu skarbusiowi duże pudło, pisaki i nożyczki i niech zrobi sobie domek. Tak najlepiej przyczynimy się wspólnie do wychowania szczęśliwego, inteligentnego człowieka. No to lecę, pa!...

John Medina, Jak wychować szczęśliwe dziecko, Wydawnictwo Literackie 2012

3 komentarze:

  1. Widzisz, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Robię doktorat w dziedzinie psychologii dziecka, mam bogate doświadczenia zawodowe z bardzo różnymi dziećmi, w najróżniejszym wieku, pochodzącymi z różnych rodzin oraz - co prawda - znacznie mniej bogate (1 małe dziecko), ale z oczywistych przyczyn dostarczające więcej emocji doświadczenia 'prywatne'. Pracuję z dziećmi indywidualnie i w grupach, można powiedzieć, że każdego dnia obserwuję jednocześnie rozwój dziecka na wszystkich etapach. I drażni mnie Twój oraz innych podobnych "doradców" stosunek do innych sobie podobnych ("Poradniki dla rodziców piszą wszyscy"/ale mój jest inny, w domyśle lepszy, bo coś tam/) oraz - w szczególności - do bezdzietnych. Ja z kolei "uwielbiam patrzeć", jak bardzo ktoś, kto urodzi jedno, dwójkę, trójkę, pięcioro dzieci, czuje się ekspertem od wychowania i doradzania innym, jak bardzo czuje potrzebę głoszenia światu swoich prawd objawionych, bo przecież ona ma DZIECI i posiadła WIEDZĘ TAJEMNĄ, innym niedostępną. Natrafiłam kilkukrotnie na Twoje wypowiedzi gdzieś w internecie i średnio w 4 przypadkach na 5 występujesz na właśnie takiej pozycji. Gdy ktoś w komentarzach ośmieli się skrytykować głoszone przez Ciebie tezy dotyczące macierzyństwa czy wychowania, prawie zawsze - "nie bez złośliwości" - odwołujesz się do tego, że przecież TY masz dzieci, a rozmówca, skoro się nie zgadza, to zapewne ich nie ma.
    Kończąc ten przydługi wywód - nie wszyscy piszą poradniki dla rodziców, a już na pewno nie wszyscy powinni. Dla mnie nigdy nie będzie autorytetem w dziedzinie rozwoju czy wychowania dziecka osoba, dla której sam fakt posiadania doświadczeń związanych z własnymi dziećmi przesądza o racji, a która jednocześnie nie jest na tyle dojrzałą emocjonalnie, żeby w sytuacji złości na dziecko zapanować nad sobą na tyle, aby go nie uderzyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że się nie podpisałaś, bo nie lubię odpowiadać na anonimowe komentarze.
    To jest tak: Każda z nas ma swoje, jedynie słuszne, poglądy na macierzyństwo i oczywiście, że uwielbiamy się nimi dzielić. Ile matek, tyle teorii. I nie mów mi, że też tak nie masz :-)
    Co do moich kpin z teorii bezdzietnych o wychowywaniu dzieci – nie wyobrażam sobie, że po przeczytaniu kilku poradników pieczenia muffinek i na podstawie obserwacji, jak inni to robią, mogę się wypowiadać na temat ich pieczenia, kiedy sama nie upiekłam żadnej. Toteż kiedy słyszę od kogoś, kto dziecka nie ma, że „dziecko powinno to czy tamto”, to myślę pobłażliwie „urodzisz, zobaczysz”.
    I odbijając piłeczkę w Twoim ostatnim akapicie: ja nie uważam się za autorytet – moja książka to nie jest poradnik eksperta, tylko szczery zapis moich macierzyńskich rozterek i wątpliwości. I nigdzie nie napisałam, bo nie śmiem nawet tak pomyśleć, że jest lepsza od innych.
    Pozdrawiam Cię i życzę dużo radości z wychowywania swojego dziecka oraz pracy z cudzymi :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ps. A kpiąc z bezdzietnych, kpię również z siebie sprzed dzieci, bo przecież to było dla mnie niedopuszczalne, że dziecko może wrzeszczeć w sklepie na podłodze, albo biegać po kościele. MOJE dziecko?! Tyle wiemy o dzieciach, ile sprawdziliśmy na sobie.

    OdpowiedzUsuń